To nie było lato marzeń. Po słabych wakacjach polska branża potrzebuje kroplówki
Kapryśna pogoda i chude portfele Polaków to zabójcza mieszanka dla rodzimej branży turystycznej, wciąż poturbowanej po pandemii. Choć do pierwszego dzwonka zostało jeszcze kilka dni, hotelarze podsumowują mijające wakacje w nienajlepszych nastrojach.
Krajowe urlopy były krótkie – średnio 3,5 doby – wynika z analizy platformy Nocowanie.pl. Bez kolejnego bonu turystycznego lub innego mechanizmu wsparcia, rodzimą branżę może czekać kryzys – alarmują eksperci.
Najmniej ucierpieli właściciele obiektów w miejscowościach nadmorskich, szczególnie tak popularnych jak: Kołobrzeg, Łeba, Darłówko, Ustka, Władysławowo czy Świnoujście, które znalazły się na liście najczęściej wybieranych i przyciągnęły najwięcej turystów. Choć i tam plaże wypełnione były głównie w weekendy.
Krótkie wyjazdy to znak rozpoznawczy tegorocznych wakacji. Średnia długość rezerwacji dokonanych w lipcu i w sierpniu to 3,6 doby hotelowej. Urlopowicze stawiali też na weekendowe wypady typu city break do dużych miast, które proponują wiele możliwości spędzenia wolnego czasu, niezależnych od pogody. Stąd wśród najpopularniejszych kierunków znalazły się: Kraków, Gdańsk, Warszawa i Wrocław.
Średnia wartość rezerwacji dla całego kraju kształtowała się na poziomie 1274 zł, przy średniej cenie za osobę za noc ok. 118 zł, wyższej rok do roku o 12 proc.
Tych ostatnich można było spotkać nie tylko nad morzem. Jak podaje Małopolska Organizacja Turystyczna, w lipcu tego roku liczba turystów zagranicznych wyniosła 165 tysięcy, co stanowi znaczący wzrost względem lipca 2022 r., kiedy było ich ok. 66 tys. Małopolskę najchętniej odwiedzają turyści z Niemiec, ze Stanów Zjednoczonych, z Wielkiej Brytanii, ze Słowacji, z Izraela i Włoch.
Dodaje, że sukces zakończonego wiosną rządowego programu w formie bonu turystycznego pokazał, jak bardzo potrzebne są rozwiązania wspierającego polskie gospodarstwa domowe w korzystaniu z coraz droższego wypoczynku. Powołuje się przy tym na przykłady europejskich sąsiadów, którzy koniunkturę na lokalnych rynkach ożywiają mechanizmami wsparcia.
Na Węgrzech z powodzeniem funkcjonuje karta SZEP, zasilana przez pracodawców jako pozapłacowy składnik wynagrodzenia. Można wydawać z niej pieniądze na usługi turystyczne i gastronomiczne, a od sierpnia 2023 r. również na zakupy spożywcze. Do programu pracodawcy włączają się dobrowolnie, a jego zaletą jest to, że kwota wpływająca na kartę jest znacząco niżej opodatkowana niż wynagrodzenie podstawowe. W ciągu ostatnich 10 lat, od kiedy działa karta na usługi noclegowe, przy jej wykorzystaniu wydano 592 mln euro, które zasiliły rodzimy sektor turystyczny na Węgrzech. Co ciekawe, użytkownicy kart, a jest ich ok. 2,5 mln, wybierają dłuższe pobyty, często w mniejszych miejscowościach, omijanych przez zagranicznych turystów, co zapewniło tamtejszej branży stabilny wzrost i lepszą dystrybucję ruchu turystycznego na terenie całego kraju. W ankiecie przeprowadzonej przez Szallas.hu – największą platformę rezerwacyjną na Węgrzech – aż 60 proc. respondentów odpowiedziało, że gdyby nie karta, nie wybraliby wypoczynku w kraju.
Mechanizmy wsparcia branży turystycznej stosowane są też w Rumunii, gdzie przy wykorzystaniu „vouchere de vacanta” – benefitu przysługującego pracownikom sektora publicznego – tylko w czasie tegorocznych wakacji zarezerwowano ponad 2 mln krajowych noclegów.