Flamingo w cieniu wojny. Jak Ukraina potajemnie buduje własną siłę rakietową
Droga do jednej z najtajniejszych fabryk zbrojeniowych Ukrainy zaczyna się od zawiązania oczu i wyłączenia telefonów. Środki bezpieczeństwa są skrajne, bo stawką jest przetrwanie – zarówno zakładu, jak i ludzi w nim pracujących. To właśnie tutaj powstaje Flamingo, jeden z najnowszych ukraińskich pocisków manewrujących, symbol ambicji kraju, który nawet pod ostrzałem rozwija własny przemysł zbrojeniowy.
Produkcja broni dalekiego zasięgu musi być maksymalnie rozproszona i ukryta. Dwie fabryki należące do firmy Fire Point, odpowiedzialnej za Flamingo, zostały już wcześniej zaatakowane. W tej, którą udało się odwiedzić dziennikarzom, obowiązuje zakaz filmowania elementów konstrukcyjnych budynku i pokazywania twarzy pracowników. Na linii montażowej pociski są składane etapami, w atmosferze ciszy i koncentracji.
Ukraina coraz wyraźniej stawia na własne możliwości. Prezydent Wołodymyr Zełenski podkreśla, że ponad połowa broni używanej dziś na froncie pochodzi z krajowej produkcji, a niemal cały arsenał środków dalekiego zasięgu powstaje w Ukrainie. To ogromna zmiana w porównaniu z początkiem wojny, gdy armia opierała się głównie na zapasach z czasów sowieckich i pomocy Zachodu.
Dziś Ukraina jest światowym liderem w dziedzinie systemów bezzałogowych – dronów i robotów bojowych – a rozwój własnych pocisków manewrujących dodatkowo wzmacnia jej zdolności uderzeniowe. Fire Point to jeden z największych krajowych producentów w tym sektorze. Jego techniczną dyrektor jest 33-letnia Iryna Terekh, z wykształcenia architektka, która zamiast projektować budynki, współtworzy broń mającą osłabić rosyjską machinę wojenną.
Flamingo, w przeciwieństwie do pierwszych prototypów, nie jest już różowy, lecz czarny. Jak mówi Terekh, to symboliczne nawiązanie do faktu, że broń "spala rosyjską ropę". Konstrukcja przypomina historyczną niemiecką rakietę V1 – długi kadłub z potężnym silnikiem odrzutowym. Choć firma nie ujawnia szczegółów operacyjnych, potwierdza, że pociski były już używane bojowo. Według nieoficjalnych informacji ich zasięg może sięgać nawet 3000 kilometrów, co stawia je w jednej lidze z amerykańskimi Tomahawkami – bronią, której USA nie zdecydowały się przekazać Ukrainie.
Uderzenia dalekiego zasięgu są dziś jednym z kluczowych elementów ukraińskiej strategii. Na froncie lądowym, rozciągającym się na ponad tysiąc kilometrów, Ukraina stopniowo traci przewagę. W odpowiedzi próbuje uderzać w zaplecze przeciwnika – jego gospodarkę wojenną. Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy generał Ołeksandr Syrski szacuje, że takie ataki kosztowały Rosję w tym roku ponad 21,5 miliarda dolarów.
Oficer Sił Operacji Specjalnych, znany jako Rusłan, mówi wprost, że celem jest ograniczenie potencjału militarnego i ekonomicznego wroga. Setki uderzeń wymierzono w rafinerie, fabryki broni i składy amunicji głęboko na terytorium Rosji. Moskwa odpowiada jednak na znacznie większą skalę, wysyłając średnio około 200 dronów dziennie i uderzając nie tylko w cele wojskowe, ale też w infrastrukturę cywilną, co prowadzi do przerw w dostawach prądu i pogorszenia życia milionów Ukraińców.
Fire Point nie twierdzi, że posiada cudowną broń. Denys Sztileman, główny projektant i współzałożyciel firmy, podkreśla, że prawdziwym przełomem jest determinacja i wola zwycięstwa. Startup, który nie istniał przed pełnoskalową inwazją, produkuje dziś około 200 dronów dziennie. Modele FP1 i FP2 odpowiadały za około 60 procent ukraińskich ataków dalekiego zasięgu. Każdy z nich kosztuje około 50 tysięcy dolarów, znacznie mniej niż rosyjskie drony Shahed, których Rosja produkuje kilka tysięcy miesięcznie.
Choć Ukraina nadal potrzebuje zagranicznej pomocy – zwłaszcza w zakresie wywiadu, namierzania celów i finansowania – coraz mocniej stawia na samowystarczalność. Fire Point świadomie pozyskuje komponenty głównie z Ukrainy, unikając części z Chin i Stanów Zjednoczonych. Jak tłumaczy Iryna Terekh, chodzi o pełną kontrolę nad bronią i uniezależnienie się od politycznych decyzji partnerów.
Niepewność co do przyszłego wsparcia USA i zmieniająca się polityka Waszyngtonu wzmacniają w Ukrainie przekonanie, że tylko własny przemysł zbrojeniowy może dać realne gwarancje bezpieczeństwa. Terekh krytycznie ocenia rozmowy pokojowe, nazywając je rozmowami kapitulacyjnymi, i uważa, że Europa powinna uważnie przyglądać się doświadczeniom Ukrainy.
Jak mówi, jej kraj stał się "krwawym przykładem" tego, czym kończy się brak przygotowania do wojny. I dodaje bez złudzeń: gdyby inne państwo znalazło się w podobnej sytuacji, prawdopodobnie dawno by upadło.