Karol Nawrocki pod presją czasu: ambitne obietnice kontra rynkowa rzeczywistość
"Obniżę ceny energii o 33 proc. w sto dni", "przywrócę stawkę VAT do poziomu 22 proc.", "małżeństwa z dwójką dzieci zapłacą zero podatku PIT" – to tylko część z głośnych zapowiedzi Karola Nawrockiego, który swoją kampanię wyborczą opiera na spektakularnych obietnicach. Wkrótce jednak zegar zacznie odliczać 100 dni, które sam sobie wyznaczył na ich realizację.
Choć postulaty brzmią atrakcyjnie dla społeczeństwa zmęczonego rosnącymi kosztami życia, eksperci studzą entuzjazm. Jak zauważa Jakub Wiech, specjalista ds. energetyki, tak drastyczna obniżka cen prądu w tak krótkim czasie "budzi daleko idącą ostrożność". Podkreśla, że rynek energii jest zbyt skomplikowany, by można było tak szybko i radykalnie wpływać na jego mechanizmy bez negatywnych skutków ubocznych.
Paradoksalnie Nawrockiemu może pomóc… sam rynek. Analitycy przewidują, że w najbliższych miesiącach możliwa będzie stabilizacja i lekkie spadki cen energii – choć z pewnością nie w skali, którą obiecuje kandydat. – Spadki o kilka, może kilkanaście procent są realne, ale nie o jedną trzecią i nie w 100 dni – zaznacza Wiech.
Inną przeszkodą są uwarunkowania prawne i instytucjonalne. Nawet jeśli Nawrocki miałby poparcie większości parlamentarnej, wpływ prezydenta na ceny energii czy stawki podatkowe jest ograniczony. Urząd Regulacji Energetyki działa niezależnie od politycznych deklaracji i zatwierdza taryfy na podstawie procedur, a nie kampanijnych haseł.
Obietnice związane z ulgami podatkowymi i zmianami stawek VAT również będą wymagać współpracy z parlamentem oraz dogłębnych analiz budżetowych – zwłaszcza w kontekście finansów publicznych i wpływów do budżetu.
Choć hasła Nawrockiego przemawiają do wyobraźni i trafiają w społeczne nastroje, nadchodzi moment, w którym będą musiały zmierzyć się z realiami. Zegar już tyka.