Elektryczne, jedne z dziesięciu, czteromilionowe. Takie i inne maluchy zjechały na lotnisko pod Opolem.

Niegdyś kochane jako pierwsze auto w rodzinie, okno na świat, znamię (umiarkowanego) prestiżu, choć zarazem nienawidzone jako źródło ustawicznych kłopotów. “Więcej pod nim leżę, niż siedzę za kierownicą” – wyzłośliwiali się jadowicie szczęśliwcy, którzy swojego malucha umieli sami naprawić. Z drugiej strony nie mieli większego wyboru – kto nie umiał, ten nie jeździł. A dziś…

Dziś pół tysiąca małych fiatów zjeżdża na lotnisko w Nowej Polskiej Wsi pod Opolem i w tłumie właścicieli, członków ich rodzin oraz odwiedzających zlot fanów “malucha” nie słychać narzekań, a jedynie wyrazy podziwu. Bo można obejrzeć auta elektryczne (koszt przeróbki to ok. 6 tys. złotych, dystans na jednym ładowaniu nawet 140 km!), są “normalne” egzemplarze cały czas na chodzie, są i rarytasy, jak czteromilionowy egzemplarz w fabrycznym stanie wygrany onegdaj na loterii.