Elektryczne, jedne z dziesięciu, czteromilionowe. Takie i inne maluchy zjechały na lotnisko pod Opolem.

Niegdyś kochane jako pierwsze auto w rodzinie, okno na świat, znamię (umiarkowanego) prestiżu, choć zarazem nienawidzone jako źródło ustawicznych kłopotów. "Więcej pod nim leżę, niż siedzę za kierownicą" - wyzłośliwiali się jadowicie szczęśliwcy, którzy swojego malucha umieli sami naprawić. Z drugiej strony nie mieli większego wyboru - kto nie umiał,...