Dwóch chłopców z Afganistanu zatruło się grzybami. Ich ojciec opowiedział o tragedii

Nieświadomość, różnice kulturowe, a może brak edukacji oraz zrozumienia potrzeb uchodźców? Co doprowadziło do śmierci Alego i Mustafy? Dwójka dzieci z Afganistanu zmarła w wyniku zatrucia muchomorem sromotnikowym, gdy razem z rodziną trafiła do ośrodka dla cudzoziemców pod Warszawą.

Podróż do Polski

Rodzina Durranich trafiła do Polski po ewakuacji z Afganistanu. – Kiedy dostaliśmy się na lotnisko, byliśmy szczęśliwi. Przede wszystkim czułem, że uratowałam życie swoje i swoich bliskich. Kiedy wojskowy samolot wystartował, cała piątka moich dzieci zaczęła klaskać z radości. Po przybyciu do Polski byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy bezpieczni – mówi Mohammad Rafiq Durrani, ojciec dzieci.

Mohammad jest dyplomowanym księgowym. Pracował jako wykładowca oraz doradca prezydenta Afganistanu w kwestiach ekonomicznych. Po wycofaniu się wojsk amerykańskich oraz zajęciu Kabulu przez Talibów jego rodzina znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Durrani wraz z setkami zdesperowanych Afgańczyków przez kilka dni koczowała w pobliżu lotniska.

– Byłem doradcą finansowym w National Security Council w afgańskim Pałacu Prezydenckim, miałem też dwie firmy: Kawiarnia Durrani i Tekstylia Durrani. Tak więc moje życie było naprawdę piękne i pełne. Zwłaszcza dlatego, że wówczas żyli jeszcze Ali i Mustafa – opowiada Mohammed.

Ucieczka z Afganistanu

Mohammad Rafiq Durrani z bólem wspomina ostatnie dni spędzone w swojej ojczyźnie.

– To były bardzo mroczne dni w moim życiu. Każdy Afgańczyk cierpiał. 15 sierpnia byłem w pracy, w Pałacu Prezydenckim, i to wtedy otrzymałam telefon od swoich rodziców z wiadomością, że Talibowie przejęli teren, na którym mieszkamy, a także że zbliżają się do Pałacu. Poprosili, żebym jak najszybciej wrócił do domu, bo sytuacja jest bardzo zła – opowiada mężczyzna. – [Gdy uciekaliśmy, – red.] wyszedłem z domu w jednym t-shircie. Zabraliśmy tylko pieluchy i mleko dla dzieci, nic więcej – dodaje.

Rodzina przez sześć dni i nocy próbowała bezskutecznie dostać się na lotnisko. – Mnóstwo ludzi czekało na ratunek. To był tłum, który starał się wejść do środka, ale uniemożliwiali to Talibowie, którzy w większości kontrolowali lotnisko. Dopiero po pięciu dobach starań, gdy na miejscu pojawiły się międzynarodowe wojska, udało nam się wejść do środka – wspomina.

Ośrodek dla cudzoziemców

Po przylocie do Polski rodzinę Durrani, wraz z grupą innych obywateli Afganistanu, skierowano do ośrodka dla cudzoziemców w Dębaku pod Warszawą. – Kiedy wszyscy trafiliśmy do ośrodka, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Nigdy nie byliśmy w żadnym obozie, nie wiedzieliśmy ile cierpienia przed nami. Wtedy byliśmy tylko szczęśliwi, że jesteśmy bezpieczni. To było najważniejsze – wspomina Mohammad Rafiq Durrani.

– Po przyjeździe do obozu w Dębaku dostaliśmy sok i chleb, powiedziano, że to jest nasz lunch. Gdy zapytałem o obiad, pracownicy ośrodka odparli, że obiadu nie będzie. Byliśmy nowi w ośrodku, więc nie wiedzieliśmy, jak to wszystko działa, cieszyliśmy się, że żyjemy – opowiada.

– Można sobie wyobrazić, że osoba, która przybywa z zupełnie innego kręgu kulturowego, może nie być dostatecznie uświadomiona co do tego, jakie warunki panują w ośrodku, do czego ma prawo i jak przestrzegać zasad bezpieczeństwa. Wszystko jest dla nich nowością – komentuje Tomasz Pietrzak z Fundacji „Ocalenie”.

Trujące grzyby

Mohammad Rafiq Durrani mówi, że między godz. 14, a 10 rano następnego dnia jego rodzina nie dostała żadnego posiłku. – Dorośli daliby radę, ale co z dziećmi? Nie było też supermarketu, nie mogliśmy zresztą wyjść na zewnątrz, bo wszyscy przebywaliśmy na kwarantannie (…) Prosiłam, żeby ktoś z zewnątrz zrobił dla nas zakupy, powiedziałem, że za nie zapłacę, ale usłyszałem, że nikt tu dla mnie nie pracuje, więc nie będą robić mi zakupów – opowiada mężczyzna.

Rodzina postanowiła zadbać o wyżywienie we własnym zakresie. Zauważyli, że w pobliżu ośrodka rosną grzyby, zebrali je, a żona Mohammada ugotowała z nich zupę. – Te grzyby były na terenie obozu, nie poza nim – podkreśla ojciec dzieci.

– Nie wiedzieliśmy nic o tych grzybach. Podobne rosną w Afganistanie i są jadalne. Nie wiedzieliśmy, że niektóre gatunki w Polsce mogą być trujące – dodaje.

Przeszczep wątroby

Ponieważ rodzina czuła się coraz gorzej, pracownicy ośrodka wezwali pogotowie. Do szpitala w Grodzisku Mazowieckim trafili 5-letni Ali, 6-letni Mustafa oraz 17-letnia Safia.

Kiedy stan dzieci okazał się bardzo poważny, przewieziono je do Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Konieczny był natychmiastowy przeszczep wątroby. – Mustafa w karetce czuł się nieźle, jednak podczas rejestracji w szpitalu upadł na ziemię. Następnego dnia rano lekarz poprosił mnie o podpisanie dokumentów. Powiedział, że mój syn Mustafa i moja siostra potrzebują przeszczepów wątroby, a to wymagało mojej zgody. Byłem w szoku – opowiada Durrani.

– Dobrze pamiętam całą rodzinę, bo to były dramatyczne chwile. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby doszło do tych przeszczepów. Niestety, okazało się, że pozostali członkowie rodziny nie mogą być dawcami – mówi prof. Jarosław Kierkuś z Centrum Zdrowia Dziecka.

Profesor Kierkuś tłumaczy, że to skomplikowało sprawę. – Najmłodszy chłopiec był już w tak złym stanie, że nie mogliśmy wykonać przeszczepu. Starszy, 6-letni chłopiec, miał wykonany przeszczep. Niestety, jego stan był na tyle ciężki, że nie udało się go uratować. Wątroba się przyjęła i zaczęła pracować, ale doszło do uszkodzenia centralnego układu nerwowego – dodaje.

„Przytuliliśmy się i płakaliśmy”

– Moja żona była w hotelu, pojechałem do niej i powiedziałem, że Alego już z nami nie ma. Przytuliliśmy się i płakaliśmy. To był bardzo trudny czas, strasznie cierpieliśmy. Straciłem dwoje dzieci, nie jest łatwo o tym mówić – przyznaje ojciec dzieci.

Alego i Mustafę pochowano w rodzinnym Kabulu. Pogrzeb zorganizował dziadek chłopców. – Młodsi synowie pytają o braci. Kiedy mój syn gra w grę często z płaczem powtarza, że gdyby Mustafa i Ali tu byli, na pewno pomogliby mu wygrać. Wspominają ich. Młodszy syn, Hashir, prosi też, żeby nazywać go Ali. Okłamujemy dzieci, mówiąc im, że ich bracia wciąż są w Kabulu, w Afganistanie, że kiedyś wrócą, albo że są w szpitalu – przyznaje Mohammad Rafiq Durrani.

Tuż po tragedii rodzinę zmarłych dzieci wsparła brytyjska organizacja zrzeszająca finansistów z całego świata, której członkiem jest Mohammad Durrani. Stowarzyszenie sfinansowało rodzinie wynajem mieszkania w Warszawie.
Wsparciem są także rodzice mieszkający w Kabulu.

– Sytuacja w Afganistanie nie jest dobra. Dwóch moich wnuków nie żyje. To moja ogromna życiowa tragedia – mówi dziadek dzieci i dodaje: – Jeden z moich synów został aresztowany przez Talibów. Sytuacja jest bardzo zła.

Rodzina Durranich myśli o tym, aby wyjechać z Polski i zacząć nowe życie w Wielkiej Brytanii. – Nie myśleliśmy o tym, żeby zostać w Polsce na zawsze. Bycie ojcem i matką w kraju, w którym straciło się dzieci, jest bardzo trudne. Czuję ból za każdym razem, gdy słyszę dźwięk karetki – przyznaje Mohammad Rafiq Durrani.

„Nieszczęśliwy splot wydarzeń”

Urząd ds. Cudzoziemców, któremu podlega ośrodek w Dębaku, odmówił spotkania przed kamerą. W trakcie prowadzonego śledztwa strona polska zapewniła, że posiłki podane rodzinie były zbilansowane, a menu zawierało suchy prowiant. Prokuratura dodaje, iż żaden z pracowników ośrodka nie zauważył momentu przyrządzania posiłku z grzybów.

Prokuratura Rejonowa w Grodzisku Mazowieckim umorzyła postępowanie dotyczące śmierci chłopców, uznając śmiertelne zatrucie grzybami za nieszczęśliwy splot wydarzeń.