Umierała z głodu we własnym mieszkaniu

Nie mogła chodzić, ani jeść. W dramatycznych warunkach, pozbawiona jakiejkolwiek opieki, umierała na podłodze we własnym mieszkaniu. Błagamy, pomóżcie – tak brzmiał początek listu, który trafił do naszej redakcji.

69-letnia Anna Sikorska mieszkała na trzecim piętrze, w starej łódzkiej kamienicy. Pojawiliśmy się u niej na prośbę bliskich, którzy chcieli pomóc krewnej, ale czuli się już bezradni w swoich działaniach.

Na miejscu okazało się, że kobieta żyje w dramatycznych warunkach. Pani Anna na podłodze miała zaaranżowane prowizoryczne posłanie. Okrywała się brudną kołdrą i kurtką. W całym mieszkaniu panował ogromny bałagan, przeraźliwy zapach czuć było już na korytarzu.
– Jestem w burdelu. Wiem, bo miałam kiedyś czyściutko. Teraz nie mogę się przyzwyczaić – mówiła zdruzgotana reporterowi.

Pani Anna zmagała się z rakiem. Jej sytuacja gwałtownie się pogorszyła po tym, jak przestała chodzić. Okazało się, że nie może samodzielnie pójść nawet do toalety. – Dolna szczęka mi pęka i z tej dziury mam strup od szczęki. Krtań mam tak spuchniętą, że nie mogę połknąć – cedziła z trudem. Z powodu choroby szczęka kobiety była dziurawa. Zjedzenie stałych pokarmów stało się niemożliwe. – Najgorsze jest to, że ona nie je. Żeby jadła, to miałaby siłę trochę chodzić – uważa Stanisław Łopiński, brat pani Anny.

W trakcie wizyty w mieszkaniu pani Anny okazało się, że ostatni raz pracownik opieki społecznej był u niej trzy tygodnie temu. Aby wyjaśnić tak długą nieobecność, udaliśmy się ośrodka pomocy społecznej. Chcieliśmy porozmawiać z opiekunką pani Anny. Ta najpierw poprosiła byśmy na nią poczekali. Jednak wbrew zapowiedzi nie dokończyła z nami rozmowy. Zza chronionych szyfrowym zamkiem drzwi wyszła po kilkudziesięciu minutach w towarzystwie swojej szefowej – kierowniczki ośrodka. – Sprawa została załatwiona. Złożone są dokumenty i oczekujemy na miejsce [w Domu Pomocy Społecznej – red]. Tak wyglądają procedury. Ta pani w przeciwieństwie do innych osób ma rodzinę, która ją wspiera – stwierdziła kierowniczka ośrodka.

Rodzina przekonuje, że sama nie była w stanie pomóc pani Annie. Nie ma m.in. warunków lokalowych. – Mamy siedmioro zameldowanych. Jest tu jeden pokój – wskazuje Ilona Nowak,
bratanica pani Anny. Dlatego Nowak starała się, żeby panią Annę skierowano do domu opieki.
– Pani z MOPS poprosiła mnie, żeby lekarz dał taką kartkę, że w trybie pilnym musi tam trafić. Papiery zostały złożone i miałam czekać na odpowiedź z domu opieki społecznej. Czyli na telefon, kiedy coś zacznie się dziać – opowiada bratanica pani Anny.

Stan zdrowia kobiety się pogarszał, a na reakcję urzędników trzeba było czekać. Dlaczego ostatnio pracownik MOPS, tak rzadko odwiedzał panią Annę? – Od 12 stycznia mieliśmy informację, że jest w szpitalu – broni się Monika Pawlak, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. Jednak nikt tej informacji nie sprawdził. – Domniemam, że pracownik nie weryfikował tej informacji, bo znając stan zdrowia pacjentki nie miał powodu jej nie wierzyć. Wcześniej pacjentka opowiadała, że może położyć się do szpitala – twierdzi Pawlak.

Po naszej interwencji pani Anna trafiła do szpitala. Po podaniu substancji odżywczych i umyciu lekarze z oddziału chirurgii twarzowej przeprowadzili operację, która umożliwiła normalne jedzenie. To wszystko okazało się już niewystarczające. Pani Anna zmarła w Domu Opieki Społecznej.​