Adoptowali siedmiolatka a on chciał ich zabić
Olszewscy adoptowali rodzeństwo, ale po czterech latach porzucili jedno z dzieci. – Widział rzeczy, których nie było. Za oknem widział twarz. Krzyczał. Wrzeszczał. Mówił, że ta postać chce go skrzywdzić. Bił głową o ścianę, biurko – tłumaczy decyzję matka i dodaje, że chłopiec pojawił się w jej sypialni w nocy z nożem w ręku. Michał od pięciu lat przebywa w ośrodku opiekuńczym, gdzie nikt go nie odwiedza. – Nie myślę o nim – twierdzi ojciec, a matka dodaje, że chłopiec jest jej obojętny.
Marta i Robert Olszewscy są małżeństwem od kilkunastu lat. Tuż po ślubie okazało się, że nie mogą mieć własnego potomstwa, dlatego zdecydowali się na adopcję.
Trafiły tam z dysfunkcyjnej rodziny, ich biologiczna matka nadużywała alkoholu, w domu doświadczały przemocy i innych nadużyć ze strony dorosłych. Sześcioletnia dziewczynka i jej siedmioletni brat czekali na rodzinę adopcyjną.
– Dziewczynka od początku podchodziła do nas bardzo ufnie. Czułam od razu, że to jest moje dziecko – dodaje pani Marta.
Zachowanie chłopca nie zraziło małżeństwa – poprosili sąd o tak zwaną preadopcję, czyli spotkania z dziećmi w swoim domu. Podczas pobytu u przyszłych rodziców, u chłopca zaczęły się pojawiać niepokojące zachowania.
– Widział różne rzeczy, których nie było. Kiedy zasypiał widział za oknem twarz mężczyzny. Noc w noc. Przychodził do mnie, krzyczał, wrzeszczał. Zawsze brałam go na ręce, tuliłam, całowałam. Podchodziłam pod każde jego okno i mówiłam, że nikogo tam nie ma – mówi Olszewska i dodaje: Zawsze mówił, że ta postać przyjdzie, że chce go skrzywdzić. Bardzo często bił głową o ścianę, uderzał o różne przedmioty, szafę, biurko. Bił Magdę [siostrę – red.], bił nas.
Olszewscy chcieli adoptować tylko dziewczynkę.
– Poszłam do pani dyrektor. Powiedziałam jak Michał się zachowuje, jakie obawy mamy w stosunku do niego, że być może lepiej byłoby, żebyśmy zaadaptowali tylko dziewczynkę. Powiedziała, że nie, że sąd ich nie rozdzieli. Albo da nam dwójkę, albo żadnego.
Dlaczego Olszewscy, wiedząc, że mogą się pojawić trudności wychowawcze, nie zrezygnowali?
– Dlatego, że w pełni pokochałam córkę, natomiast chłopca zaakceptowałam na tyle, że uznałam, że różne instytucje pomogą mi na tyle, że będziemy mogli funkcjonować – mówi pani Marta i dodaje: Wydaje mi się, że dawałam z siebie wszystko, żeby w żaden sposób nie pokazywać, że faworyzuje córkę. Wydaje mi się, że jeśli robiłam coś
ulubionego dla niej to również gotowałam coś ulubionego dla niego, jeśli szłam to sklepu to kupowałam dla niej i dla niego zabawki.
– Obdarzyłem go miłością. Okazywałem mu miłość tak, jak się okazuje ją dzieciom, na przykład kupując prezenty. Był u mnie na statku – mówi pan Robert.
Podobało mu się?
– Podobało mu się, bo było dużo ludzi, którzy wykazywali zainteresowanie nim. Czasami nawet odnosiłem takie wrażenie, że bardziej lgnie do ludzi, którzy wykazywali zainteresowanie nim. Nas zostawiał i szedł do tych ludzi, którzy poświęcali mu więcej uwagi, czy jakąkolwiek uwagę – dodaje pan Robert.
Mimo problemów, które widoczne były u chłopca od pierwszego spotkania, Olszewscy zdecydowali się na pełną adopcję. Dzieci dostały nowe imiona – Magdalena i Michał. Doświadczenie z wczesnego dzieciństwa i nowa rodzina sprawiły, że siedmioletni Michał zaczął stwarzać problemy wychowawcze. Rok po adopcji trafił do szpitala psychiatrycznego. Po powrocie jego stan się pogorszył.
– Michał coraz bardziej odchodził od zmysłów. Był bardzo agresywny. Dostał leki psychotropowe, które mu pomogły na tyle, że trochę się wyciszył, uspokoił, spał. Po pewnym czasie, te problemy znowu zaczęły narastać. Chodziliśmy do psychiatry, ten nam zwiększał dawki. Nie pomogło – mówi pani Marta.
Co stało się później?
– Chłopiec od nas odszedł.
– Sam?
– Sam, przez to, czego się dopuścił. Chciał mnie zamordować. Przyszedł do mnie w nocy z nożem. Nie zdążył zrobić ciosu. Złapałam jego rękę z nożem, odepchnęłam go do tyłu. Upadł na plecy. Od razu zawiozłam go do szpitala psychiatrycznego. Później powiedział mi, że przyszła do niego „ta” postać i kazała mu mnie zabić – opowiada Olszewska.
– Byłem w pracy, na statku. Żona do mnie zadzwoniła następnego dnia i opowiedziała o sytuacji. Wtedy zaczęła świtać myśl o zakończeniu okresu, kiedy jesteśmy razem – dodaje Olszewski.
O zakończeniu bycia ojcem i synem?
– Tak.
Po kilku tygodniach Olszewscy dostali telefon ze szpitala.
– Usłyszałam, że muszę zabrać go do domu. Powiedziałam, że tego nie zrobię, ponieważ obawiam się o moje życie i zdrowie – mówi pani Marta.
A gdyby to był biologiczny syn, który stwarzałby takie problemy?
– Nie wiem – mówi Olszewski.
Porzucony Michał od blisko pięciu lat przebywa w placówce opiekuńczej. Po tym jak małżeństwo postąpiło ze swoim dzieckiem, sąd ograniczył Marcie i Robertowi prawa rodzicielskie do chłopca. Mimo tej decyzji sądu nadal pozostają rodzicami Michała.
– Potwornie przeżył rozstanie z rodziną. Tęskni za babcią, mamą, ojcem i siostrą. Większość dzieci w domu dziecka na sobotę i na święta wychodzi do domów. Obojętnie, jaki to jest dom to wychodzi do domu, ktoś do nich przychodzi. A do Michała nie przychodzi nikt. On potwornie cierpi – mówi Anna Kocięcka–Zbylut, nauczycielka Michała.
Jakie chłopiec ma wspomnienia z domu?
– Jak grał na konsoli, jak wyjeżdżał na wakacje. W tej chwili więcej nie mówi. Więcej mówił o mamie i bardzo tęsknił. Dobrze się o niej wyrażał. Potem nie mógł zrozumieć, dlaczego go zostawiła – mówi Kocięcka–Zbylut.
Dziś Olszewska mówi: To nie jest mój syn. To jest osoba, która chciała mnie zabić.
Czy adopcyjny ojciec czasem myśli o synu?
– Nie.
Porzucony Michał ma ze sobą coś, co mu przypomina o domu adopcyjnym.
– To album ze zdjęciami, z rodziną adopcyjną, z mamą, tatą, siostrą. To wakacje w górach, gdzieś nad jeziorem. Sam, gdzieś to oprawił. To jedyna rzecz, której nie pozwoli nikomu ruszyć. Jest to relikwia wystawiona na komodzie w jego pokoju. To pozwolono mu wziąć z domu i nic poza tym – mówi Kocięcka–Zbylut.
Czy chłopiec jeszcze wierzy, że wróci do rodziców adopcyjnych?
– W tej chwili już nie mówi o tym. Wcześniej mówił, że chce wrócić do domu. Do mamy i siostry – dodaje Kocięcka–Zbylut.
Czy siostra widuje się z Michałem?
– Nie. Nie pozwalam się z nim widywać, jak długo będę mogła. Uważam, że postępuje w bardzo właściwy sposób – mówi Olszewska i dodaje: Córka na początku mówiła, że tęskni za bratem. Teraz już o tym nie rozmawiamy.
Oddanie Michała krytycznie ocenia Kocięcka–Zbylut.
– Wydaje mi się to nieludzkie. Jeżeli bierze się dziecko to z całym dobrodziejstwem, licząc się ze wszystkim.
Mimo ograniczonych praw rodzicielskich państwo Olszewscy wciąż pozostają rodzicami Michała i ciąży na nich obowiązek utrzymywania dziecka – w tym opłacania za jego pobyt w placówce opiekuńczej.
– Bardzo negatywnie to wpływa na mój stan psychiczny i fizyczny. Świadomość, że do jadę do pracy, żeby zarobić, zapewnić utrzymanie mojej rodzinie, a tu z miesiąca na miesiąc rośnie dług – stwierdza Olszewski.
– Nie mogę się z tym zgodzić. Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że to jest moje dziecko. To, co on zrobił przekroczyło wszelkie granice akceptacji.
– Nie przebaczę mu za to, co się wydarzyło. Nie ma takiej możliwości. Nie wybaczę osobie, która chciała mnie zabić – mówi Olszewski.
Olszewska złożyła z mężem do sądu pozew o rozwiązanie przysposobienia chłopca.
-Przegraliśmy w pierwszej instancji. W drugiej instancji sąd również nie zgodził się na rozwiązanie przysposobienia.
– Postawa wychowawcza rodziców została oceniona bardzo krytycznie. Brakowało konsekwencji i działań, celem wyprowadzenia sytuacji wychowawczej chłopca. Dziecko, co wynika z opinii specjalistów poczuło bardzo mocno odtrącenie przez rodzinę adopcyjną. Dalej uważa tych rodziców, za swoich rodziców – mówi Tomasz Szaj, rzecznik Sądu Okręgowego w Szczecinie.
Prawo dopuszcza możliwość rozwiązania adopcji, ale to musi być wyjątkowa sytuacja.
Czy to, że matka twierdzi, że dziecko próbowało ją zabić jest niewystarczające?
– Jej zeznania przed sądem nie wyglądały w ten sposób. Nie przedstawiła tego, jako groźby zabójstwa – podkreśla Szaj.
Michał ma dziś 16 lat. Podczas realizacji tego reportażu kolejny raz w swoim życiu trafił do szpitala. Chłopiec pozostaje cały czas w ośrodku opiekuńczym. Będzie mógł go opuścić, jeżeli znajdzie się rodzina, która podejmie się opieki i wychowania chłopca.
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie umorzył rodzicom Michała część należności, którą mieli zapłacić za pobyt chłopca w placówce.