Taryfowy zwrot o 180 stopni: Trump puszcza oko do Apple i Chin
iPhone na cenzurowanym? Już nie – USA zwalniają smartfony z gigantycznych ceł Jeszcze kilka dni temu wszystko wskazywało na to, że administracja Donalda Trumpa zamierza iść na ostro w wojnie handlowej z Chinami. Zapowiedzi 125-procentowych ceł na kluczowe towary importowane z Państwa Środka – w tym na iPhone’y – wywołały poruszenie na światowych rynkach. Tymczasem w ciszy sobotniego poranka do amerykańskiej notatki celnej trafiła informacja, która zmienia zasady gry: smartfony i inne wyroby elektroniczne, w tym półprzewodniki i ogniwa słoneczne, zostały wyłączone spod nowych taryf.To niepozorny kod celny "8517.13.00.00" ukrył decyzję, która może mieć globalne skutki.
Polityczna wolta: Od protekcjonizmu do ulg
Tylko kilka dni wcześniej sekretarz handlu USA Howard Lutnick deklarował konieczność sprowadzenia produkcji iPhone'ów do Stanów Zjednoczonych. Dzisiejsze wyłączenie ich spod ceł wydaje się więc kompletnym zaprzeczeniem tych zapowiedzi. Jak zauważają eksperci, był to jednak krok konieczny – nie tylko ze względów gospodarczych, ale także politycznych.
Gdyby cła faktycznie objęły smartfony, ceny iPhone’ów w USA mogłyby w krótkim czasie wzrosnąć nawet do 2000 dolarów. Dla amerykańskiego konsumenta oznaczałoby to szok cenowy, a dla Białego Domu – falę krytyki, której trudno byłoby się obronić.
Tim Cook jako negocjator pokoju?
W tle decyzji pojawia się postać Tima Cooka – szefa Apple, który od lat odgrywa kluczową rolę w amerykańsko-chińskich relacjach handlowych. Jako człowiek o wyjątkowym doświadczeniu w zarządzaniu łańcuchami dostaw, Cook uchodzi za jednego z niewielu liderów biznesu, którzy mogą spotkać się zarówno z Donaldem Trumpem, jak i Xi Jinpingiem. Czy to właśnie on odegra rolę mediatora w nowym rozdaniu gospodarczym?
Wojnę wygrywa ten, kto umie się wycofać?
Decyzja o zwolnieniach celnych objęła nie tylko Chiny. Ogromne korzyści odniosły również inne azjatyckie gospodarki – aż 64% eksportu z Tajwanu i 44% z Malezji nie będzie objęte dodatkowymi opłatami. Według analityków z Capital Economics, prawie jedna czwarta całkowitego eksportu Chin do USA została objęta wyjątkiem.
Tymczasem sojusznicy, tacy jak Wielka Brytania, nadal muszą zmagać się z 25-procentowymi taryfami na samochody czy leki – mimo że ich bilans handlowy z USA nie wskazuje na przewagę eksportową.
Co dalej?
Za kulisami toczy się gra, w której polityczne deklaracje przestają mieć znaczenie. Pete Navarro, znany ze swojego jastrzębiego podejścia do Chin, został odsunięty, a negocjacje przejął bardziej umiarkowany Scott Bessent. W ciągu zaledwie 10 dni retoryka "rabusiów" została zastąpiona pragmatyzmem, a logika taryf oparta na deficytach handlowych – realiami rynku i interesem konsumenta.
"Sztuka uchylenia" zamiast "sztuki wojny"
Niektórzy komentatorzy nazwali to "sztuką uchylenia" – strategią, która przypomina bardziej grę w warcaby niż w szachy. USA zaczynają negocjować nie tylko z partnerami handlowymi, ale i z własnym rynkiem obligacji. Pytanie tylko, czy taki taniec pomiędzy interesami da się długo utrzymać bez wyraźnej strategii.
Na razie jednak świat może odetchnąć – iPhone’y nie podrożeją, a wojna handlowa z Chinami być może skręca w kierunku rozejmu. Pytanie tylko: na jak długo?