Miała być sielanka, a jest koszmar. Konflikt o drogę rozpala mieszkańców

Wyzwiska, krzyki, inwigilacja – tak wygląda codzienność mieszkańców osiedla domów jednorodzinnych w jednej z mazowieckich miejscowości. To wszystko za sprawą dwóch bram, które na drodze dojazdowej postawiła para sąsiadów i których zamykania żąda od pozostałych osób.

Osoby, od których kupowaliśmy domy, obiecywały, że będzie nam się wspaniale mieszkało. I pomimo bliskości głównej drogi, będzie cicho, spokojnie i bezpiecznie – mówi Milena Żak.

– Państwo J. [sprzedający domy – red.] byli przemili – wspomina Grzegorz Waśko.

– W pierwszym roku to chyba nawet na Sylwestra byliśmy u tych państwa i było całkiem miło. Raptem, wszystko zmieniło się o 180 stopni – ubolewa Arkadiusz Nowicki.

– W momencie kiedy dostali ostatnią część pieniędzy za dom, diametralnie zmieniła się sytuacja – zwraca uwagę pani Milena.

Służebność

Bohaterów dzisiejszego reportażu połączyło nie tylko marzenie o życiu na obrzeżach miasta, ale również to, że postanowili je zrealizować, kupując domy wybudowane przez małżeństwo J. Warunkiem, niezbędnym do kupna i zamieszkania w nich, była możliwość dojazdu do każdego z budynków od strony głównej ulicy – przez działkę, na której mieszka małżeństwo J., na co ci ostatni w akcie notarialnym wyrazili zgodę, ustanawiając tak zwaną służebność przejazdu i przechodu.

– Skoro u notariusza zdecydowali się na służebność przez swoje podwórko, to byli świadomi tego, że dla nich to będzie skutkowało jakimiś niedogodnościami. A po kilku latach nagle stwierdzają, że nie, że jest im za ciężko, choć ruch jest znikomy – ubolewa Milena Żak.

Po wybudowaniu i sprzedaży ostatniego z domów, małżeństwo J. złożyło w sądzie pozew o zniesienie służebności przejazdu i przechodu przez swoją posesję. – Zapadł wyrok korzystny dla nas, czyli służebność została utrzymana. Trzy dni po wyroku ci państwo wrzucili do naszych skrzynek pocztowych kluczyk i powiesili kłódkę na bramie – opowiada Grzegorz Waśko.

Małżeństwo J. chce, by mieszkańcy zamykali ich dwie bramy. – Otwieraliśmy, ale jej nie zamykaliśmy, ponieważ tak jak mamy zapisane w akcie notarialnym oraz w umowie przedwstępnej sprzedaży, mamy nieograniczony dostęp do służebności – wskazuje Michał Żak.

Posesja małżeństwa J. była odgrodzona od pasa służebności przesuwną bramą i płotem, co dawało niezależność w korzystaniu z działki i jej zamykaniu. J. postanowili jednak ogrodzenie zdemontować, a przesuwną bramę zamontować w sposób utrudniający korzystanie ze służebności.

– Każdy wyjazd trzeba przejechać, zatrzymać się i zamknąć bramę, dojechać do drugiej bramy, wysiąść, otworzyć bramę, przejechać i zamknąć bramę – opowiada pan Grzegorz.
– Dojazdu nie bronimy, ale mamy prawo mieć zamknięte bramy – przekonuje Anna J.
– Raz przejeżdżaliśmy z żoną, to pan z góry rzucił petardy koło samochodu, żebyśmy się wystraszyli – przywołuje pan Grzegorz.
– Ta pani potrafi wyskoczyć zza krzaków przed samochód, zatrzymując pojazd – wskazuje pan Michał.
– Najgorszy jest stres, że coś znowu się wydarzy, że będzie kolejny atak tych państwa – uważa pani Milena.

Jak J. uzasadniają swoje zachowanie?

– Chcemy wywrzeć na nich presję. Są kamery i mikrofony i wszystko słyszę – mówi Wojciech J.
– Obie strony konfliktu złożyły zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia. Jednak w drodze czynności, które przeprowadzili policjanci, ostatecznie zakończono sprawy skierowaniem tylko dwóch wniosków o ukaranie jednej ze stron, właśnie tej, na której nieruchomości ustanowiona jest służebność – mówi podinsp. Katarzyna Kucharska, rzeczniczka prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu.

Małżeństwo J. powołuje się na „ustalenia” między nimi a mieszkańcami. – Ustalenia, że ci państwo będą u nas przejeżdżali dopóki nie będą mieli przejezdności ulicy [od drugiej strony osiedla – red.]. Zrobiła się ulica przejezdna, ale państwu zaczęło się nie podobać – oburza się Anna J.

– Droga, o której ci państwo mówią, jest w fatalnym stanie, to polna droga. Była utwardzana chyba pod koniec ubiegłego tygodnia, a jest fatalna – mówi pan Michał.

Jak tłumaczą mieszkańcy, korzystając z alternatywnej drogi, muszą też nadkładać dodatkowe 2 km. – W momencie kiedy pada śnieg, to nie da się wyjechać [alternatywną drogą – red.] – zwraca uwagę pan Michał.

– Nikt by nie kupił takiego domu w szczerym polu, bez dojazdu. Uważam, że mamy tu kwestię oszustwa i kombinatorstwa z ich strony. To było ukartowane od samego początku, żeby nas wykurzyć i żebyśmy po tej słabej drodze jeździli bryczkami – uważa Arkadiusz Nowicki.

Woda

Małżeństwo J. przy sprzedaży domów miało się zobowiązać do zbudowania sieci wodociągowej. Umowy J. jednak nie dotrzymali, a wodę udostępniali sąsiadom z własnego przyłącza.

– W 2020 roku dostaliśmy od tych państwa pismo, że odcinają nam dostęp do wody i mamy trzy miesiące na załatwienie sobie jakkolwiek wody – mówi pan Michał.

– Cała inwestycja była w wodociągach na pana J. I wodociągi nie chciały z nami nawet rozmawiać, bo nie byliśmy inwestorem. Chcieliśmy odzyskać projekt, żeby jakoś wykonać wodę, ale nie dało się. Wodociągi nie chcą tego robić przez działki, tylko w tak zwanym miejscu dojazdowym dla służb, czyli drogą – mówi pan Arkadiusz.

– Ich [małżeństwa J. – red.] decyzja była taka, że jeżeli zrzekniemy się służebności, to oni pozwolą na dokończenie wodociągu i podepną nas pod wodę miejską – mówi pan Michał.

– Jedyne, co nam pozostało, to wykopanie studni, nie życzę nikomu takiego stresu, który jako matka trójki dzieci przeżywałam w momencie kopania studni. Obaw czy będziemy mieli wodę, czy nie. Na szczęście zakończyło się to happy endem, ponieważ mamy dostęp do wody – mówi pani Milena.

Bramy na pilot

Sąd, w związku toczącym się kilka lat temu procesem o zniesienie służebności, wskazał, że rozwiązaniem sytuacji mogłoby być zainstalowanie automatycznych bram i udostępnienie pilotów uprawnionym mieszkańcom. Zaznaczył jednak, że sąsiedzi małżeństwa J. nie są zobowiązani do partycypowania w kosztach ich montażu.

– A co, my jesteśmy sponsorami dla tych państwa? – oburza się Wojciech J.

Zdaniem mieszkańców osiedla, nawet gdyby zamykali obie bramy, to nic by to nie dało. – Im chodzi o to, żebyśmy w ogóle zrezygnowali z tej służebności. To ich cel, stąd szantaż z wodą i sprawa w sądzie o pozbawienie, żebyśmy nie korzystali ze służebności. Trwa to lata i myślę, że nawet jak będą korzystne wyroki, to ci państwo i tak się nie zmienią – kończy pan Grzegorz.