Polska„Do lekarza weszłam z uśmiechniętym dzieckiem, a wyszłam z dzieckiem-rośliną”

„Do lekarza weszłam z uśmiechniętym dzieckiem, a wyszłam z dzieckiem-rośliną”

Amelia była wcześniakiem, ale mimo kłopotów bardzo szybko się rozwijała. Wszystko zmieniło się po szpitalnym zabiegu, który miał być formalnością. Dziś pięciolatka nie chodzi, nie mówi i wymaga całodobowej opieki.

<p>Kraków, 25.10.2017. Poczekalnia poradni Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dzieciêcego œw. Ludwika w Krakowie, 25 bm.  Lekarze z Ma³opolski postanowili wesprzeæ lekarzy rezydentów g³oduj¹cych w Uniwersyteckim Szpitalu Dzieciêcym w Krakowie &#8211; Prokocimiu. Œrodê og³oszono &#8220;Dniem bez lekarza w Ma³opolsce&#8221;. Akcja ma odbywaæ siê w formie niekoliduj¹cej z obowi¹zkami lekarza wobec pacjenta.  (jb/cat) PAP/Jacek Bednarczyk</p>
<p>Kraków, 25.10.2017. Poczekalnia poradni Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dzieciêcego œw. Ludwika w Krakowie, 25 bm. Lekarze z Ma³opolski postanowili wesprzeæ lekarzy rezydentów g³oduj¹cych w Uniwersyteckim Szpitalu Dzieciêcym w Krakowie &#8211; Prokocimiu. Œrodê og³oszono &#8220;Dniem bez lekarza w Ma³opolsce&#8221;. Akcja ma odbywaæ siê w formie niekoliduj¹cej z obowi¹zkami lekarza wobec pacjenta. (jb/cat) PAP/Jacek Bednarczyk</p>

Wodogłowie

Amelia po urodzeniu otrzymała 6 punktów w skali Apgar, jako wcześniak była pod stałą opieką specjalistów. Kiedy dziewczynka skończyła cztery miesiące, wykryto u niej wodogłowie. Mimo tego rozwijała się dobrze, szybko nadrobiła opóźnienia, wynikające z wcześniactwa. Nim skończyła rok, Amelka zaczęła chodzić i mówić pierwsze słowa. Z powodu wodogłowia dziewczynka musiała jednak przejść operację wstawienia zastawki i drenu do mózgu.

– Miałam duże zaufanie do lekarzy. Wchodziliśmy tam za rączkę, z uśmiechem na twarzy. To miała być wymiana drenów w zastawce, czyli zabieg, który przechodziliśmy już dwukrotnie – opowiada Martyna Śmietańska, matka dziewczynki.

Zabieg trwał dłużej niż poprzednie. Lekarze zapewniali matkę, że stan Amelii jest prawidłowy, tymczasem dziewczynka czuła się coraz gorzej. – Lekarz wyszedł, powiedział, że wszystko jest w porządku i mogę wejść do dziecka. Amelia wyglądała, jakby się nie wybudziła. Była nieprzytomna, jej oczy błądziły. Leżała i patrzyła w jeden punkt – opisuje pani Martyna.
Po trzech dniach wykonano badanie, które wykazało krwawienie do mózgu oraz krwiaka.

– Ciągle płakałam, a lekarze nie mówili nic. Dawali jej leki, kolejni lekarze przychodzili na konsultacje – opowiada matka Amelki.

Okazało się, że dren w głowie Amelki umieszczono zbyt głęboko. Konieczna była dodatkowa operacja, która została wykonana dopiero po kolejnych czterech dniach. – Nikt niczego mi nie tłumaczył, zostałam tylko skierowana do ośrodka rehabilitacji – mówi matka Amelii.

Porażenie mózgowe

Bolesną prawdę, pani Martyna usłyszała dopiero od fizjoterapeuty, który pracował z jej córką. Wyrok brzmiał: czterokończynowe porażenie mózgowe i nieodwracalne zmiany w mózgu.

– Amelia jest uwięziona we własnym ciele. Była bardzo żywiołowym dzieckiem. Wciąż się uśmiecha i widać, że chce zrobić dużo, ale nie może zrobić nic – podkreśla Śmietańska.

Badanie mózgu Amelki potwierdziło, że jej stan jest bardzo ciężki. O pomoc w wyjaśnieniu, co wydarzyło się podczas operacji wymiany zastawki, rodzice poprosili Małgorzatę Hudziak.

– Mama Amelki wysłała nam dokumentację medyczną. Już po pobieżnej analizie, widać było, że doszło do nieprawidłowości. Z dokumentacji odczytaliśmy, że użyto zbyt długiego i dużego drenu. W mojej ocenie był to błąd ludzki. Doszło do błędu przy wstawianiu zastawki i zbyt późnej reoperacji. Sprawę skierowaliśmy do Rzecznika Praw Pacjenta, który podzielił nasze stanowisko i skierował sprawę do konsultanta medycznego, który w naszej ocenie jednoznacznie stwierdził, że doszło do nieprawidłowego zabiegu operacyjnego – mówi mec. Małgorzata Hudziak, pełnomocnik rodziny.

– Bazowaliśmy przede wszystkim na dokumentacji medycznej. Nasz konsultant medyczny stwierdził, że dren został umieszczony zbyt głęboko i w ten sposób mogło dojść do uszkodzenia mózgu – potwierdza mec. Robert Bryzek z departamentu prawnego Rzecznika Praw Pacjenta.

Proces

Rodzice Amelii postanowili pozwać szpital za błędy i uchybienia popełnione ich zdaniem podczas operacji. Żądają renty i zadośćuczynienia. Bardzo potrzebują pieniędzy na dalsze leczenie i rehabilitację Amelii.

– Słowo „przepraszam” może paść wtedy, gdy doszło do błędu lekarza. W opinii lekarzy, zrobili oni wszystko co mogli, żeby tę sytuację uratować i żeby dziecko miało jak najmniejsze powikłania – komentuje dr n. med. Janusz Mielcarek, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu.

Sprawa przed sądem cywilnym może trwać nawet kilka lat. Prawo w takiej sytuacji pozwala, aby poszkodowany w trakcie procesu mógł otrzymywać środki na leczenie i rehabilitację.

Rzecznik Praw Pacjenta uważa, że doszło do szeregu nieprawidłowości i już na początkowym etapie sprawy Amelia powinna otrzymywać świadczenia na leczenie. Niestety sąd w Warszawie odmówił przyznania teraz dziecku renty.

– W każdej sprawie sąd indywidualnie ocenia, co może być dowodem. W tej sprawie sąd uznał, że te dokumenty nie uprawdopodabniają tego roszczenia, z tytułu błędu medycznego. Do sądu każda strona przychodzi ze swoją wersją. Ta sprawa może się skończyć albo z uwzględnieniem powództwa, jak i jego oddaleniem – argumentuje Sylwia Urbańska, rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Warszawie.

– Złapaliśmy się za głowę, kiedy dowiedzieliśmy się, że odmówiono nam renty. Chcę sprawiedliwości, bo dziś Amelia mogłaby tu chodzić. Cztery lata temu weszłam do lekarza z dzieckiem, które chodziło, a wyszłam z dzieckiem-rośliną – odpowiada matka Amelii.

Drugi cios

Kilka lat wcześniej rodzice Amelii walczyli już o życie swojego syna Aarona, brata bliźniaka Amelii. Aaron również jako wcześniak przeszedł kilka poważnych operacji, wykryto u niego mukowiscydozę. To śmiertelna, nieuleczana choroba, która niszczy układ oddechowy i pokarmowy. Młodzi rodzice musieli przygotować się na to, że życie ich syna będzie krótsze i trudne. Diagnoza i choroba Amelii załamała ich.

– To w nas pozostanie na zawsze, to trauma. Mąż marzył o córce, jak się dowiedział, że urodzi się dziewczynka podnosił mnie ze szczęścia – opowiada Martyna Śmietańska.

Aby opiekować się dwójką chorych dzieci, rodzice musieli zrezygnować z pracy. W opiece nad dziećmi często pomaga im siostra pani Martyny. Leczenie i rehabilitacja Amelii i Aarona to ogromne koszty, których młodzi rodzice sami nie są w stanie ponosić.

– Prosimy o pomoc różne organizacje. Na początku było mi wstyd prosić, ale doszłam do takiego momentu, że chowam dumę i proszę. Nie dla siebie, ja nie patrzę na siebie. Mam dzieci, które kocham nad życie i oddałabym im wszystko, ale sami nie damy rady – wyznaje matka Amelki.
Pełnomocnik rodziny wciąż domaga się comiesięcznej renty dla Amelii. Nie poddaje się i będzie składał kolejne dowody potwierdzające odpowiedzialność szpitala za stan dziewczynki.

Wybrane dla Ciebie