Cykl podwyżek stóp procentowych będzie trwał co najmniej kolejne pół roku. To nie sprzyja inwestycjom
Rosnąca niepewność związana z wojną w Ukrainie zniechęca do inwestycji zarówno firmy, jak i konsumentów. Do tego dochodzą zakłócenia w handlu zagranicznym, drożejące szybko surowce, które napędzają inflację.
Analitycy banku BNP Paribas prognozują, że ok. 10-proc. wzrost cen może pozostać z nami na dłużej i to mimo cyklu podwyżek stóp procentowych. – On będzie kontynuowany przez kolejne trzy–sześć miesięcy, a wyższe oprocentowanie nie sprzyja inwestycjom – mówi Michał Dybuła, główny ekonomista banku.
– Wojna w Ukrainie niewątpliwie przełoży się na naszą gospodarkę, ale też na gospodarki innych krajów naszego regionu i wszystkie gospodarki europejskie. Czeka nas okres wyższej inflacji i słabszego wzrostu. Prawdopodobnie będzie on wynikał zarówno z mniejszych wolumenów handlu zagranicznego, jak i rosnącej niepewności, która zniechęca do inwestycji przede wszystkim sektor prywatny, gospodarstwa domowe, ale i firmy – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Biznes Michał Dybuła, dyrektor Biura Analiz Ekonomicznych i Sektorowych, główny ekonomista BNP Paribas Bank Polska.
W opublikowanej niedawno analizie bank BNP Paribas prognozuje, że dynamika wzrostu gospodarczego w Polsce może być w tym roku niższa o około 1 pkt proc. i wyniesie 3,5 proc. Ta prognoza jest jednak obarczona dużym ryzykiem ze względu na wysoką niepewność co do ekonomicznych skutków wojny w Ukrainie. Jeżeli w jej wyniku znacząco osłabnie aktywność w strefie euro, wzrost gospodarczy w Polsce może okazać się w tym roku nawet niższy. Jednocześnie wzrost cen surowców, słabszy kurs walutowy i zaburzenia w łańcuchach dostaw będą dodatkowo podsycać i tak wysoką inflację. Prognozy zespołu analitycznego banku BNP Paribas zakładają, że inflacja CPI wyniesie średniorocznie 10 proc.
– Czeka nas okres wyższej inflacji. Tym bardziej że wszystkie kraje naszego regionu wchodziły w ten rok w zasadzie z pełnym wykorzystaniem mocy produkcyjnych, a to oznacza, że presja inflacyjna będzie utrzymywać się na wysokim poziomie. Niezależnie od działań podejmowanych przez rząd, choćby w postaci tarcz antyinflacyjnych, wydaje się dość prawdopodobne, że inflacja zarówno w tym, jak i w przyszłym roku wyniesie ok. 10 proc. i pewnie niespecjalnie szybko będzie spadać. Dotyczy to zresztą nie tylko Polski, ale także Węgier czy Czech. A to oznacza, że cykle podwyżek stóp procentowych, które rozpoczęły się w naszym regionie w ubiegłym roku, będą kontynuowane przynajmniej przez najbliższe trzy–sześć miesięcy – zapowiada ekonomista.
Eksperci banku BNP Paribas prognozują, że Rada Polityki Pieniężnej podniesie stopę referencyjną NBP jeszcze przynajmniej o 150 pkt do 5 proc., przy czym ryzyko dla tej prognozy jest skierowane raczej ku górze. Kontynuacja podwyżek stóp – w połączeniu z dużą dozą niepewności i wysoką inflacją – będzie jednak kolejnym czynnikiem, który może w tym roku zniechęcić firmy do inwestowania.
– Spadek czy też wolniejsze tempo inwestycji w Polsce będzie pokłosiem dwóch rzeczy. Po pierwsze, wzrostu niepewności. Po drugie, wyższych stóp procentowych, bo bank centralny skupił się na walce z inflacją – i słusznie, ale to oznacza, że koszt pieniądza będzie rósł również w kolejnych miesiącach. A wyższe oprocentowanie nie sprzyja inwestycjom. Poza tym trudniej inwestuje się w kraju graniczącym z państwem, w którym toczy się wojna – mówi Michał Dybuła. – To też może mieć wpływ na preferencje konsumentów i ich skłonność do wydawania pieniędzy. Niepewność, która jest związana z wojną, zwykle nie przekłada się na ten aspekt pozytywnie.
Jednym z ważniejszych czynników uderzających w polską gospodarkę będą w nadchodzących miesiącach wysokie ceny surowców energetycznych, jak i ewentualne trudności w ich pozyskaniu. Ich wpływ będzie nie tylko bezpośredni, ale i pośredni – poprzez niższą aktywność gospodarczą w Unii Europejskiej, która jest dla Polski najważniejszym partnerem handlowym, odpowiadającym za około 75 proc. rodzimego eksportu.
Wpływ drożejących surowców – zwłaszcza ropy naftowej, która już spowodowała znaczący wzrost cen paliw na stacjach benzynowych – odczuli już też konsumenci.
– Wzrosty cen energii i innych surowców bezpośrednio zmniejszą siłę nabywczą naszych nominalnych dochodów – mówi ekspert.
Spadek siły nabywczej gospodarstw domowych i niechęć konsumentów do ponoszenia wydatków na dobra trwałe mogą się okazać w nadchodzących miesiącach kolejnymi czynnikami, które będą powodować obniżenie tempa wzrostu polskiego PKB. Wydatki konsumpcyjne może jednak napędzać napływ uchodźców z Ukrainy, których – według ostatnich danych Straży Granicznej – do Polski przyjechało już 2,34 mln. To będzie także oddziaływać na polski rynek pracy i może się okazać wsparciem dla polskich przedsiębiorstw, borykających się ze znalezieniem pracowników.
– Z drugiej strony ponad 200 tys. Ukraińców opuściło Polskę, żeby walczyć o swój kraj. To są głównie pracownicy zatrudnieni w branżach takich jak budownictwo, transport czy logistyka. Stosunkowo łatwo wyliczyć, że jeśli mamy 10 proc. mniej kierowców, to prawdopodobnie przewieziemy 10 proc. mniej towarów albo czas dostaw wydłuży nam się o 10 proc. Tak więc to będzie mieć bezpośredni wpływ zarówno na branżę transportową, jak i na wszystkie inne branże uzależnione od transportu albo te, które przewożą dużo produktów, półproduktów i wyrobów gotowych. Z podobną sytuacją będziemy mieć też do czynienia w budownictwie. Brak pracowników będzie powodować kłopoty podażowe i wydłużać okres budów – mówi główny ekonomista banku BNP Paribas.
Według analityków wpływ na polską gospodarkę wynikający z ograniczenia eksportu do Ukrainy i Rosji będzie jednak raczej umiarkowany. Wynika to z faktu, że udział każdego z tych krajów w polskiej sprzedaży zagranicznej nie jest zbyt wysoki i w ubiegłym roku oscylował w granicach 2–3 proc. Większym problemem mogą się za to okazać zerwane łańcuchy dostaw i zaburzenia w imporcie.