Dali się namówić na kredyty. Nie dostali pieniędzy, ale mają ogromne długi
Kilkadziesiąt osób zaufało pracownicom jednego z dużych banków i dało się namówić na zaciągnięcie kredytów. Pieniędzy jednak nie dostali. Mają za to ogromne długi do spłacenia, bo okazało się, że padli ofiarą oszustwa.
Trzy pracownice placówki Banku Pocztowego miały w podstępny sposób namawiać klientów do wzięcia kredytów. Działając przez kilka lat, doprowadziły do ruiny kilkadziesiąt osób. W tym także członków swoich rodzin. Niektórzy z pokrzywdzonych zdecydowali się opowiedzieć, jak wyglądał proceder i czym dla nich się zakończył.
– Zaczęło się to wszystko w ten sposób, że bliska mi osoba zaprosiła mnie do Banku Pocztowego, znając moją sytuację materialną. Zapytała, czy nie chciałbym jej polepszyć. Powiedziała, że obracają pieniędzmi na giełdzie walutowej, że dobrze się na tym znają. Że nie muszę obawiać się tego, że mógłbym coś stracić – opowiada pan Adam. I dodaje: – Powiedziałem, że nie posiadam żadnych oszczędności, które mógłbym zainwestować. Wtedy ta osoba powiedziała: „No, ale przecież jesteśmy w banku, możesz wziąć kredyt”.
Kolejna bohaterka reportażu, pani Iwona pracuje w galerii handlowej, w której był ów punkt bankowy. – Pracowałyśmy naprzeciwko siebie. Znałam panią Magdę i poznałam też następne panie. Zawołały mnie do placówki i zapytały, czy bym im nie pomogła, bo brakuje im do planu w kredytach – opowiada kobieta. I dodaje: – Powiedziałam, że raczej nie dostanę kredytu, bo nie pozwolą na to moje zarobki. Ale one mówiły, że nie ma problemu, że wszystko załatwią. Poszłam na to. Wierzyłam im, bo to były pracownice banku.
– Mi nie były potrzebne te pieniądze, ale chciałam im pomóc. Tym bardziej, że znam panią Magdę już bardzo długo. Wiedziałam, że mogę jej zaufać na tyle, że one dotrzymają słowa – zaznacza pani Iwona.
Z pracownicami dobre relacje miała też pani Małgorzata. – Fajne to były dziewczyny, na tyle, że często tam chodziłam i gadałam z nimi. One chyba chciały tej przyjaźni, a ja nic nie wyczułam – przyznaje kobieta. I dodaje: – Któregoś razu przyjechała do mnie do domu i mówi: „Gosia, potrzebujesz jeszcze jakieś pieniądze? Będziesz miała z tego korzyści, my ci pomożemy. Nie będzie ci tak ciężko, jak weźmiesz kredyt”.
Na kredyt zdecydował się również pan Lech. – Jedna z nich mówi do mnie: „Panie Leszku, nie chce pan dostać tygodniowo po 400 zł?”. Wahałem się, ale po trzech miesiącach stwierdziłem, że chyba w to wejdę. Nie byłaby to zła sumka, więc się zgodziłem. Zgodziłem się, że wezmę kredyt. 30 tys. zł – mówi.
– Pierwsza moja umowa była na 40 tys. zł. Ale było ich więcej, razem było ich siedem. W sumie na około 200 tys. zł – wylicza pani Iwona.
– Ja też mam ponad 200 tys. zł do spłacenia – przyznaje pani Małgorzata.
– Zaciągnąłem trzy kredyty. Pierwszy to około 40 tys. zł, drugi około 50 tys. zł – wylicza pan Adam.
– Ja to podpisywałem, ale one pieniądze same brały. Nigdy ich nie dostałem. One mówiły, że będą to spłacać. A ja miałem dostawać po te 400 zł, ale regularnie tego nie było – mówi pan Lech.
Dziś już wiadomo, że w podobny sposób do zaciągnięcia kredytów w różnych bankach nakłoniono około pięćdziesięciu osób. Suma tych kredytów to blisko 5 milionów złotych. Niemal za każdym razem mechanizm był podobny: załatwiamy dla was kredyt, ale pieniądze nam oddajecie. My je inwestujemy, a z zysków spłacamy raty i wypłacamy wam resztę. Ten proceder trwał co najmniej kilka lat – skończył się, gdy jeden z banków stwierdził u siebie nieprawidłowości, o czym powiadomił prokuraturę, a kredytobiorcy zaczęli dostawać monity o zaległościach w spłacie rat.
– Dostałam wezwanie na policję jako świadek. Dowiedziałam się, że to w sprawie kredytu. Zadzwoniłam do niej [pracownicy banku – red.] i spytałam się, o co chodzi. Przyjechała po mnie, zawiozła mnie na policję, czekała na dworze – opowiada pani Małgorzata. I dodaje: – Wcześniej w samochodzie mówiła mi, co mam tam mówić, że nie mam się przyznać do winy, że to ja brałam na nią ten kredyt, tylko, że brałam dla siebie. Pytam: „Dlaczego mam tak mówić?”. Usłyszałam, że inaczej nie odzyskam pieniędzy. Nie będę miała płacone. Przestraszyłam się i tak też im powiedziałam.
– Potem dostałam znowu wezwanie na policję. W tym czasie byłam w Niemczech. Jak wróciłam, to dowiedziałam się, że oni są zamknięci. Wtedy poszłam na policję, żeby powiedzieć prawdę – dodaje pani Małgorzata.
Sprawą zajmuje się prokuratura
– Zarzuty zostały przedstawione pięciu osobom. Najwięcej mają trzy byłe pracownice Banku Pocztowego. Zarzuty dotyczą oszustw – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. I dodaje: – W zakresie niektórych czynów mamy do czynienia z mieniem znacznej wartości. Taki czyn zagrożony jest karą od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Wobec dwóch osób sąd, na wniosek prokuratora, zastosował tymczasowy areszt, natomiast w stosunku do trzech pozostałych osób prokurator zastosował wolnościowe środki zapobiegawcze.
Po tym jak prokuratura wszczęła śledztwo – Bank Pocztowy zwolnił z pracy trzy kobiety, które w tczewskiej galerii załatwiały kredyty. W stosunku do jednej z nich zastosowano policyjny dozór. Odwiedziliśmy ją w domu. – Nic nie będę mówiła, co ja robiłam i tak dalej. Sprawa się toczy. Nic nie chcę powiedzieć też tym osobom. Ja też jestem pokrzywdzona – usłyszeliśmy.
Co dalej osobami, które czują się pokrzywdzone?
– Ostatnio dostałam nakaz z Banku Pocztowego. Napisałam sprzeciw i czekam na odpowiedź – mówi pani Iwona. – Gdybym miał płacić raty tych kredytów, to nie miałbym za co żyć. Dlatego poszedłem do adwokata, adwokat wystąpił z pismem do Banku Pocztowego, żeby te kredyty zostały umorzone, bo zostałem oszukany przez pracownice banku i to bank powinien ponieść konsekwencje działań swoich pracowników – uważa pan Adam.
– Jeżeli ktoś zawarł umowę pod wpływem błędu, a zwłaszcza podstępnie, to taka umowa jest od początku nieważna. Część z tych klientów złożyła takie oświadczenia wobec banku. Napisali, że uchylają się od tego zawarcia umowy – mówi adwokat Sebastian Sawlewicz.
Jakie jest stanowisko banku?
– Wydaje mi się, że bank nadużywa swojej dominującej pozycji wobec klientów. Z tego względu, że wiedząc doskonale, że toczy się takie postępowanie w prokuraturze i wiedząc o tych oświadczeniach, dalej składa pozwy wobec klientów, w celu dochodzenia swoich wierzytelności – mówi mecenas Sawlewicz.
Czy w takiej sytuacji bank w ogóle może zawiesić spłatę zadłużenia na czas postępowania prokuratorskiego? – Bank może zdecydować się na to w każdej chwili. Nie ma co do tego przeciwskazań. Decyzja należy do banku i bank na podstawie całokształtu informacji podejmuje decyzję o tym, czy wstrzymuje się czy nie, jeśli chodzi o ściąganie należności – mówi Dariusz Kowalski z biura Rzecznika Finansowego.
Wielu oszukanych prosiło banki o zawieszenie rat na czas postępowania prokuratorskiego. Niektóre poszły ludziom na rękę,ale bank, w którym pracowały trzy podejrzane kobiety, nie zgodził się na to. Poprosiliśmy rzecznika banku o spotkanie, ale odmówił, zasłaniając się dobrem śledztwa.