BiznesZaczyna brakować ryb. Coraz większa konsumpcja grozi wyginięciem niektórych gatunków

Zaczyna brakować ryb. Coraz większa konsumpcja grozi wyginięciem niektórych gatunków

Rośnie globalne spożycie ryb. Już teraz przeciętny człowiek konsumuje ponad 20 kg ryb rocznie. Coraz większy popyt na ryby nie pozostaje bez wpływu na cały ekosystem. Co trzecie stado ryb jest już przeławiane. Najgorzej wygląda sytuacja na Morzu Śródziemnym i Czarnym, ale problem nie omija także Bałtyku. W bardzo złym stanie jest populacja dorsza i łososia bałtyckiego. Eksperci podkreślają, że należy kupować ryby tylko ze zrównoważonych połowów, żeby kolejne pokolenia mogły się cieszyć ich smakiem.

Zaczyna brakować ryb. Coraz większa konsumpcja grozi wyginięciem niektórych gatunków

Przez ostatnie 50 lat intensyfikacja połowów spowodowała, że zaczyna nam brakować ryb. Według raportu FAO opublikowanego w lipcu br. 33 proc. stad jest przełowionych. Kolejne 50–60 proc. jest poławianych na możliwie maksymalnym poziomie, czyli jakakolwiek zmienna, w metodach połowowych, zmianach klimatycznych czy katastrofa ekologiczna, może spowodować również załamanie się tych stad – podkreśla w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Anna Dębicka z Marine Stewardship Council.

Raport FAO „The State of World Fisheries and Aquaculture 2018” wskazuje, że globalne spożycie ryb systematycznie rośnie. W latach 60. było to ok. 9 kg na osobę rocznie, w latach 90. – ponad 14 kg, a obecnie to już ponad 20 kg. Najwięcej ryb i owoców morza jedzą Chińczycy – nawet 40 kg rocznie. Im większe spożycie, tym lepiej dla naszego zdrowia, ale skutki dla ekosystemu są znacznie gorsze. Coraz więcej stad ryb jest przeławianych.

Najbardziej zagrożonym rejonem w tej chwili jest Morze Śródziemne, gdzie ponad 60 proc. stad jest już przełowionych – wskazuje Anna Dębicka. – Północny Atlantyk i Pacyfik wypadają zdecydowanie lepiej. Tam większość połowów jest już certyfikowana, jest dosyć sprawne zarządzanie, jednakże należy pamiętać, że nie jest to sytuacja na stałe.

Z danych FAO wynika, że przeławianych jest już ponad 33 proc. stad ryb – trzykrotnie więcej niż w połowie lat 70. Najgorsza sytuacja panuje na Morzu Śródziemnym i Morzu Czarnym, gdzie problem dotyka ponad 62 proc. stad, także na południowo-wschodnim Pacyfiku (61,5 proc.) czy południowo-zachodnim Atlantyku (58,8 proc).

Według ostatnich szacunków naukowców, którzy badali zasoby ryb i owoców morza, jedynie 58 proc. stad ryb na całym świecie jest poławianych w sposób zrównoważony, który gwarantuje ich naturalne odnawianie.

Jeśli danego drapieżnika zabraknie, może się to przyczynić do rozwoju np. roślin. Następuje wówczas proces eutrofizacji, to, co czasami spotykamy w Bałtyku, czyli zielona poświata na plażach. To zatrucie danego akwenu morskiego powodujące braki tlenowe. To może mieć później konsekwencje dla zmian klimatycznych i powodować wzrost intensywnych zmian pogodowych oraz zamykać dostęp do plaż. Zachowanie odpowiednich proporcji między rybami a funkcjonowania całego ekosystemu jest gwarancją przetrwania naszej planety w przyszłości – przekonuje Anna Dębicka.

Wyginięciem zagrożony jest m.in. tuńczyk błękitnopłetwy, obecnie najdroższa ryba na świecie, używana do przygotowania ekskluzywnego sushi.

Z naszych regionalnych gatunków nie polecamy dorsza bałtyckiego, a także łososia bałtyckiego. To ryba, która jest odtwarzana w naszym rejonie, cały czas ma problemy z naturalnymi siedliskami rozrodu w basenie Morza Bałtyckiego, potrzebuje czasu, żeby mogła się odrodzić. Na szczęście większość niedużych ryb, które spożywamy, ma krótki okres rozwoju, więc wystarczą 2–4 lata, żeby ryba mogła się odrodzić – ocenia ekspertka MSC.

W ciągu ostatnich 40 lat światowy handel rybami i produktami rybnymi wzrósł osiemnastokrotnie. W 2016 roku wart był 143 mld dol. Rośnie też świadomość konsumentów dotycząca problemów, z jakimi borykają się morza i oceany. Jak wynika z badania GlobeScan, już 41 proc. osób wskazuje, że przełowienie oraz spadek liczby gatunków ryb to jeden z najważniejszych problemów, z jakim borykają się morza i oceany.

– Kiedy kupujemy mięso, to wybieramy kurczaka, polędwicę wołową, wieprzową, jesteśmy zainteresowani tym, jaki to jest gatunek mięsa. Tak samo przy rybach. Powinniśmy się interesować, czy kupujemy dorsza atlantyckiego, który jest poławiany stabilnie i ma certyfikat MSC, czy kupujemy halibuta, który jest gatunkiem zagrożonym – mówi Anna Dębicka.

Międzynarodowe certyfikaty to najprostszy sposób, by w czasie zakupów wybrać produkty, które pozyskiwane są w sposób nieeksploatujący zasobów mórz i oceanów, np. certyfikat MSC. Obecnie już ponad trzysta dwadzieścia rybołówstw z trzydziestu pięciu krajów świata ma taki certyfikat, a ponad osiemdziesiąt kolejnych jest w trakcie procesu oceny.

Program MSC stworzył dwa standardy. Jeden dotyczy zrównoważonego rybołówstwa i ocenia pracę rybaków, ale również administracji, nauki, oraz pokazuje kierunki, w których może się zmieniać, żeby dostarczać więcej cennego surowca i zachować zdrowe stada ryb na przyszłość. Kolejnym etapem jest standard łańcucha dostaw. To on zapewnia, że ryba, która została złowiona w sposób zrównoważony, to jest na pewno ta ryba, którą kupujemy w sklepie – wskazuje Anna Dębicka.

Wybrane dla Ciebie