Śmierć sześciolatka w niezabezpieczonej studzience
No chyba znamy otoczenie swojego mieszkania – mówi prokurator i o śmierć sześcioletniego Szymka obwinia jego rodziców. Chłopiec wpadł do niezabezpieczonej studzienki w pobliżu placu zabaw. – Chciał pobawić się z dziećmi – mówi tata chłopca i tłumaczy, że tylko na sekundę spuścił go z oczu. Prokuratura zarzuca rodzicom narażenie Szymka na śmierć, chociaż studzienka znajdowała się na terenie należącym do samorządu. I to służby miejskie powinny ją zabezpieczyć.
Sześcioletni Szymek wraz z rodzicami mieszkał w Białogardzie. Właśnie zaczynało się zeszłoroczne lato. Tego dnia cała rodzina wspólnie zrobiła w mieście zakupy. Po powrocie, Szymek chciał zostać przed domem na placu zabaw.
– Akurat bawiły się dzieci. Syn spytał, czy może iść się z nimi pobawić. Z okna widzę cały plac zabaw. Do tej pory myśleliśmy, że jest bezpieczny. Na sekundę się odwróciłem od okna. Jak wróciłem wzrokiem, zobaczyłem, że on już za tymi dziećmi nie biega – opowiada Krzysztof Stąporowski, tata Szymona. Mężczyzna wybiegł z domu, by szukać syna.
– Poszedłem w stronę krzaków i zarośli, zobaczyć czy się tam nie przewrócił. Ktoś z rodziny, kto mi pomagał, zobaczył, że jest jakaś dziura w ziemi i w niej jest woda. Wskoczyłem szybko do tej studni. Ktoś mi pomógł go wydostać na powierzchnię. Płacząc i krzycząc, zacząłem go reanimować. Ktoś pobiegł zadzwonić po karetkę. Ratownicy stwierdzili zgon – relacjonuje pan Krzysztof.
Nieosłonięta studzienka była ukryta w trawie. Głęboka dziura była zalana wodą do wysokości dorosłego człowieka. – Jak zaczęli sprawdzać teren, okazało się, że tu znajdują się trzy takie studzienki – opowiada Krzysztof Stąporowski. Niemal natychmiast, na miejscu tragedii, zjawiły się gminne służby. Przykryły włazami studzienki, które znajdowały się na miejskim terenie, w pobliżu domów. Prokuratura rozpoczęła śledztwo, a rodziców Szymka przesłuchano jako kluczowych świadków. – Pytano nas, czy wiedzieliśmy, że tam są studzienki, czy były odkryte. Ale one były tak ukryte w chaszczach, że trudno było to wiedzieć. Człowiek idzie i zapada się pod ziemię. O nic więcej nas nie pytano – wyjaśnia ojciec chłopca. Po sześciu miesiącach śledztwa, prokuratura doszła do wniosku, że to rodzice Szymona przyczynili się do jego śmierci.
– Tuż przed Wigilią dostaliśmy wezwanie do prokuratury w charakterze podejrzanych. Zaraz po świętach mieliśmy przesłuchanie – mówi Krzysztof Stąporowski. Podczas przesłuchania, prowadząca sprawę prokurator zarzuciła rodzicom Szymka m.in. spowodowanie śmierci dziecka. Poinformowała, że obojgu grozi za to pięć lat więzienia. – Rodzicom zarzuca się to, że sami nie sprawując fizycznie i osobiście opieki nad dzieckiem, nie zapewnili także takiej opieki innej osoby dorosłej, przez co – oczywiście nieumyślnie – spowodowali narażenie go na to, że wpadł do tej studzienki i poniósł śmierć – mówi Ryszard Gąsorowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie i dodaje: – No chyba znamy otoczenie swojego mieszkania. W sytuacji, którą tutaj omawiamy, założenie uczynione przez rodziców, że jest super bezpiecznie i nic tam dziecku nie zagraża, kompletnie się nie potwierdziło.
Właścicielem studzienek jest miejski samorząd. Od śmierci Szymka, burmistrz Białogardu konsekwentnie zapewniał, że gminne służby dbały o zabezpieczenie kanalizacji. Winą za brak pokryw obciążył złomiarzy. – W Białogardzie od lat kwitnie proceder kradzieży takich włazów. Ci, którzy żyją z tego, systematycznie nas okradają. My co weekend musimy uzupełniać te włazy. Tam, w tych krzakach, nasze służby nie zauważyły, żeby ich brakowało – wyjaśnia Krzysztof Bagiński, burmistrz Białogardu.
Z tymi tłumaczeniami nie zgadza się pełnomocnik rodziców Szymona. – Tłumaczenie, że włazy są kradzione, mija się z celem. Miasto, przekazując spółce komunalnej, która jest odpowiedzialna za sieć wodociągową, tak naprawdę nie dokonało żadnego spisu, inwentarza tej sieci. Nikt nie sprawdził, czy już w dacie przekazywania te studzienki były zabezpieczone czy nie – mówi Piotr Kajszczak.
– Tylko rodzice mają zarzuty, ale prokurator interesuje się odpowiedzialnością wszystkich osób. Osiem lat temu zmienił się podmiot nadzorujący takie instalacje i tak daleko prokurator musi sprawdzać, jaka była kolej rzeczy – mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Koszalinie. – A co do zarzutów dla rodziców: musimy przyjąć za pewnik, że w pewnym momencie utracili kontakt, nawet wzrokowy, z synem i przez pewien czas nie wiedzieli, gdzie on się znajduje. Opieka rodzica jest jego pierwszym i podstawowym obowiązkiem. Jest to ten rodzaj odpowiedzialności, który prokuratura musi tu rozważać. Pewien błąd w opiece nad dzieckiem wystąpił, staranność w opiece w pewnym momencie nie była właściwa.
Adwokat rodziców Szymka powiadomił o sprawie organizacje broniące praw człowieka, m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich. Jak mówi – materiał dowodowy nie wskazuje na winę rodziców, nie przeprowadzono też wizji lokalnej i eksperymentu procesowego. Sprawą zainteresował się doktor Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Trzeba pamiętać, że o żadnym niebezpieczeństwie rodzice nie wiedzieli. Stało się nieszczęście. Teraz wskazywanie, że to jeszcze oni są temu winni, wydaje się trochę nieludzkie – mówi.
– Prokuratura chce nas dobić. Strata własnego dziecka, to jest najwyższy wymiar kary. Nikt nie wie, co my czujemy – dodaje ojciec Szymona.
Śledztwo trwa. Białogardzka prokuratura nie wyklucza, że postawi zarzuty także urzędnikom, którzy nie zadbali o zabezpieczenie odkrytych studzienek.