Polska śmietnikiem Europy
Dzięki liberalnym przepisom Polska dla wielu krajów Europy Zachodniej stała się tanim i wygodnym wysypiskiem odpadów. Eksperci są zgodni, że stworzony u nas system utylizacji śmieci jest fikcją. Jeszcze w ubiegłym roku polskie przepisy dotyczące odpadów były wyjątkowo liberalne. Każdy, nawet najmniejszy zarejestrowany zakład dostawał zezwolenia na przerabianie gigantycznych ilości odpadów.
Instalacji [zakładów przetwórstwa odpadów – red.] z prawdziwego zdarzenia w Polsce jest niewiele. Cały ten system to fikcja, a w tworzeniu fikcji jesteśmy mistrzami. Wygodnie jest w nią wierzyć, bo wszyscy na tym zarabiają, a nam zostaje problem z górami odpadów – komentuje Grzegorz Wielgosiński z Politechniki Łódzkiej.
Każdy, kto wynajął ogrodzony plac mógł otrzymać pozwolenie na zbieranie i magazynowanie śmieci. W Sarbii (woj. wielkopolskie) zgody wydano bezdomnemu, którego ubrano w garnitur i założono na niego dwie firmy. Jedną w Berlinie, drugą w Poznaniu.
– Wydając zgodę nikt nie sprawdził, że to jednoosobowa działalność gospodarcza. Kto z nas, mając jednoosobową firmę jest w stanie zapłacić za taki transport odpadów? Nikogo to nie zainteresowało? Pytaliśmy urzędników. Powiedzieli, że papiery się zgadzały – mówi Helena Przychodniak, mieszkanka Sarbii.
Mechanizm przestępstwa jest prosty. Do Polski z Niemiec w celu recyklingu wysyłano odpady. W opisywanym przez nas przypadku pochodziły z dwóch firm. Teoretycznie miały trafić do zakładu recyklingowego pod Oświęcimiem. W rzeczywistości wywożono je do tzw. tymczasowych magazynów odpadów. W niektórych, tak jak w Sarbii zalegają do dzisiaj.
– Po dwóch miesiącach udało nam się wyegzekwować to, że kolejne śmieci nie zostały do nas zwiezione. Ale to koniec historii, nic dalej się z tymi odpadami nie dzieje. Wychodzi na to, że nikt nic nie może – dodaje pani Helena.
– Te nieczystości przesiąkają z wodami opadowymi, dostają się do wód gruntowych, z których czerpiemy tutaj wodę pitną dla wiosek. W ubiegłym roku pojawiły się różne dziwne robactwa – mówi Damian Wylegała.
Policja i prokuratura postawiły już w tej sprawie zarzuty. 11 osób podejrzanych jest o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Według śledczych w ciągu zaledwie trzech miesięcy grupa zarobiła ponad milion złotych na sprowadzaniu do Polski zakazanych odpadów komunalnych. W rzeczywistości zyski były jeszcze większe. Jak wynika z protokołów kontroli inspekcji środowiskowej do naszego kraju tylko ta jedna firma sprowadziła 500 ciężarówek z odpadami z Niemiec.
– Realne możliwości recyklingu w tej firmie to jedna ciężarówka tygodniowo. Oczywiście przy założeniu, że te odpady by tam dotarły, bo wyniki śledztwa pokazują, że nie docierały tam – mówi Marcin Michałowski z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Niemcy system segregowania odpadów wprowadziły na początku lat 90-tych. Od tego czasu uchodzą za wzór godny naśladowania.
– Niemcy bardzo dbają o segregowanie śmieci. Większość z nas nauczyła się, że segregowanie odpadów ma głębszy sens ekologiczny. To znaczy, że z tego mogą powstać materiały recyklingowe, z których mogą powstać nowe produkty, co to z kolei oszczędza zasoby i chroni środowisko – mówi Thomas Fischer z ekologicznej organizacji „Deutsche Umwelthilfe” i dodaje: Zdarza, że te odpady z tworzyw sztucznych eksportuje się nielegalnie do innych krajów. Z góry wiadomo, że do niczego się one nie nadają. Wiadomo, że zostaną porzucone lub złożone w magazynach, gdzie przypadkowo śmieci zaczynają płonąć. Te śmieci w ten sposób znikają. I to nie jest przypadek, że w Polsce składowiska zapełnia się importowanymi odpadami z tworzyw sztucznych, a potem taki skład zaczyna się palić.
Segregacja to zaledwie początek procesu recyklingu. Zmobilizowanie obywateli do grupowania śmieci jest stosunkowo proste. Trudniejsze jest przetworzenie tego, co zostanie zebrane.
– O tym, gdzie oni [Niemcy – red.] przerabiają odpady decyduje cena. Jeśli masz 10 tysięcy ton odpadów, które sprowadzi się do Polski i za każdą dostanie 60 euro, to ma się 600 tys. euro zysku. Do tego dochodzi koszt transportu, czyli ma pan pół miliona euro w kieszeni – mówi Grzegorz Wielgosiński.
Cała Europa bezwzględnie wykorzystała słabość polskiego prawa i nieudolność służb. Do Zgierza, gdzie doszło do największego z kilkuset pożarów wysypisk, w ciągu ostatnich lat wysyłano odpady nie tylko z Niemiec. Jak wynika z dokumentów zabezpieczonych przez inspekcję środowiskową transporty docierały z Włoch, Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, a nawet Szwecji.
– Jeżeli do Zgierza sprowadzono z całej Europy około 50 tysięcy ton odpadów, to ten kto je sprowadził otrzymał około 200 zł za tonę, czyli łącznie około 10 milionów. Załóżmy, że milion kosztował go transport. Maksymalna kara za taki proceder wynosi w Polsce milion złotych. Ile takich transportów wjechało w inne miejsca? Ile osób zarobiło ogromne pieniądze? – zastanawia się Wielgosiński.
O tym, czy śmieci zostaną wywiezione z Polski oraz jak na fikcyjnym recyklingu zarabia Europa już jutro w Uwadze!