Dolny Śląsk składowiskiem odpadów z Europy? ”Urzędnicy mydlą nam oczy”
Miliony ton odpadów wjeżdżają do Polski. Są regularnie zrzucane między innymi na Pogórzu Izerskim. Mieszkańcy okolic protestują, nie wierzą w zapewniania urzędników, że nie ma czego się bać.
Wieloletnia walka
Mieszkańcy Pogórza Izerskiego walczą z odpadami od siedmiu lat. Emocje sięgnęły zenitu, kiedy w tym roku Główny Inspektorat Ochrony Środowiska zgodził się na przyjazd 400 tysięcy ton niemieckich odpadów. To ponad 15 tysięcy ciężarówek, które mogą przejechać przez ten turystyczny region.
– Pochodzę z Łodzi, tak jak wielu innych, przyjechałam tu w poszukiwaniu ciszy. Chciałam rozwijać turystykę, bo jest to region mocno rozwijający się w tym kierunku. Wyremontowaliśmy stare domy, otworzyliśmy pensjonaty i chcemy się cieszyć turystyką. Obok mamy uzdrowisko Świeradów-Zdrój, a tu po lokalnych drogach wożą nam odpady z Niemiec – żali się Agnieszka Sobierańska, mieszkanka Rębiszowa.
Niedaleko gospodarstwa agroturystycznego, prowadzonego przez panią Agnieszkę, znajdują się wyrobiska po dawnej kopalni bazaltu. Urzędnicy samorządowi uznali, że dziurę w ziemi można zasypać odpadami. W sumie zezwolono na przywiezienie dwóch miliony ton gruzu, ziemi, ale również odpadów hutniczych. Zgody pozwalają jedynie na przywożenie bezpiecznych dla środowiska substancji. Czy tak jest w rzeczywistości, bada inspekcja środowiskowa.
– W samym Rębiszowie było już dziesięć kontroli, teraz trwa jedenasta. Żadna z nich nie wykazała, że trafiają tam odpady niebezpieczne, zagrażające życiu lub zdrowiu ludzi, czy środowisku – przekonuje Wojciech Laska z Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Mieszkańcy nie mają zaufania do inspektorów. Zauważyli, że podczas prowadzonych kontroli ruch jest mniejszy, a nawet zupełnie zamiera. Dlatego sami prowadzą obserwację tego, co dzieje się z przywożonymi z Niemiec odpadami.
– Zostałam inspektorem społecznym. Było nas tu więcej. Chodziliśmy, obserwowaliśmy, pobierałam próbki. Tak ich to denerwowało, że nie pozwolili mi tego robić – mówi Agnieszka Sobierańska.
Uwaga! na nielegalne odpady
W trakcie realizacji reportażu nie planowaliśmy obserwacji kopalni, jednak niemal od razu zauważyliśmy, że część ciężarówek omija wagę i główną bramę zakładu. Co więcej, to właśnie te samochody, które wjeżdżały bokiem przewoziły niemieckie odpady.
– Oficjalnie te samochody przywożą gruz i kamienie oraz pyły z filtrów, opisane numerem jako bezpieczne. Ale skąd mamy wiedzieć, co tak naprawdę przyjechało – zastanawia się Edyta Hryciew, mieszkanka Rębiszowa. – Cały czas nam mówią, że wszystko jest w porządku, mydlą nam oczy – dodaje Sobierańska.
Po interwencji w siedzibie firmy, jej kierownictwo zdecydowało się odpowiedzieć na nasze pytania. Z ich oświadczenia wynika, że brak ważenia odpadów przy wjeździe na teren kopalni wynikał z zaufania i wieloletniej współpracy z niemieckim partnerem. Zaprzeczono, aby kiedykolwiek doszło do przywiezienia odpadów innych, niż w pozwoleniach. Jednak z naszych informacji wynika, że co najmniej raz doszło do takiej sytuacji.
– Odpady, które przyjechały, według naszej oceny, były zanieczyszczone. Zdecydowaliśmy, że nie przyjmiemy ich. Wezwaliśmy dostawcę do odbioru tych odpadów – podkreśla Katarzyna Fuks z firmy PRI-Bazalt Rekultywacja. W tym samym czasie, do oddalonej o 100 kilometrów innej kopalni, ta sama niemiecka firma nielegalnie wywoziła mieszaniny odpadów. Według inspektorów środowiskowych były to gips, beton, plastiki, szkło oraz papier. Pomimo że doszło do złamania prawa, Niemcy odmówili zabrania swoich śmieci. Również interwencje na poziomie ministerialnym nie przyniosły żadnych skutków. Wożone do Sobolewa odpady leżą tam do dzisiaj.
– Ciężko komentować nam, co ta firma robi na innym wyrobisku. Na naszym, nie wzbudziła zaufania już po pierwszym transporcie, więc zrezygnowaliśmy ze współpracy – dodaje Marcin Bronicki z PRI-Bazalt Rekultywacja.
Nasz program już pięć lat temu alarmował o transportach żużli z niemieckich hut. Pod pozorem wytwarzania kruszywa drogowego, do niewielkich Tuplic przywieziono 40 tysięcy ton groźnych odpadów. Umowa z kopalnią w Górach Izerskich przewidywała dostarczenie 400 tysięcy ton.
Protesty mieszkańców i nagłośnienie problemu doprowadziły do zerwania umowy. Z kopalni bazaltu wywieziono szkodliwe odpady. Pięć lat temu ze świeżo usypanej hałdy toksycznych żużli pobraliśmy próbkę do badania.
– Kiedy pojawił się problem tych żużli kilka lat temu, sytuacja była analogiczna. Były papiery, badania, ekspertyzy, wszystko zgodne z normami. Niektóre badania wskazywały, że żużle zawierały jedynie śladowe ilości szkodliwych materiałów. Z nas robiono krzykaczy, histeryków, ale walczyliśmy do końca. Teraz też wierzymy, że się nam uda – zaznacza Edyta Hryciew.
Badania potwierdziły obecność szkodliwych dla zdrowia metali ciężkich. W tym duże zawartości niklu i ołowiu. Teraz po pięciu latach zalegania odpadów na terenie starej cegielni w Tuplicach badania inspektorów środowiskowych wykazały w wodzie dwukrotne przekroczenie norm tych pierwiastków.
Inspektorzy nie chcą potwierdzić, że bezpieczny ich zdaniem, odpad doprowadził do skażenia środowiska. – Jest podejrzenie, że wyniki badań mogły wynikać z bardzo niskiego stanu wód. Jeśli ponowne badanie wykaże przekroczenie norm, będziemy dochodzili tego, skąd pochodzi – mówi Wojciech Laska z GIOŚ.
W tym roku, po tamtejszych lokalnych drogach może przejechać blisko 16 tysięcy ciężarówek z niemieckimi odpadami. – To nasze miejsce na ziemi, wybraliśmy je, by tu budować domy i zakładać rodziny. Zależy nam na tym miejscu. Nasze dzieci i wnuki będą tu mieszkać, chcemy by żyły zdrowo – kończy Agnieszka Sobierańska.