Załoga karetki porzuciła pacjenta pod przypadkową posesją? “Leżał jak worek kartofli”
Czy załoga karetki należycie zajęła się pacjentem, który trafił pod ich opiekę? Po wypisaniu ze szpitala pan Władysław miał wrócić do domu, jednak został porzucony pod nieznaną mu, przypadkową posesją. – Leżał na betonie, bez niczego, jak worek kartofli – mówi mężczyzna, który go znalazł.
– Mówiłem, że tam nie mieszkam, a oni na to: „Wysiadaj” – opowiada pan Władysław, którego karetka miała zawieźć ze szpitala do domu.
Moment porzucenia niedołężnego pacjenta na przypadkowej posesji zarejestrowała kamera monitoringu. Mimo że mężczyzna miał problemy z poruszaniem się, załoga karetki nie poinformowała nikogo o pozostawieniu pacjenta.
Porzucony przez ratowników mężczyzna przez kilka godzin leżał w słońcu na betonowym podjeździe. Na szczęście pana Władysława odnalazł znajomy. Zaniepokojony zniknięciem mężczyzny ze szpitala, podjął poszukiwania.
– To przypadek, że go dostrzegłem, bo on leżał w głębi czyjegoś podwórka. Tylko dlatego go zobaczyłem, bo miał czerwoną koszulkę – mówi Bernard Baranowski.
Mandat
Jak to możliwe, że załoga karetki w tak nieludzki sposób potraktowała pacjenta? Czy sanitariusze nadal pracują? Firma transportowa, która podpisała umowę z poznańskim szpitalem, jest zarejestrowana w Częstochowie.
– Zażądaliśmy od firmy wyjaśnień, dlaczego pacjent nie został dostarczony do miejsca, które wskazaliśmy. Otrzymaliśmy niezadowalające nas informacje, bardzo ogólne, z których wynikało, że zlecenie zostało prawidłowo wykonane, a ponieważ z uwagi, że nagrania dowodzą czegoś innego, zażądaliśmy ponownych wyjaśnień – mówi Konrad Napierała, rzecznik Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu.
Pan Władysław
Pan Władysław do niedawna był osobą bezdomną. W przeszłości mężczyzna wraz z rodziną mieszkał w Gdyni. Przez wiele lat pracował w stoczni, gdzie remontował silniki okrętów wojskowych.
– Lubiłem swoją pracę. Naprawiałem kutry torpedowe i desantowe. Pracowałem na Darze Młodzieży – mówi mężczyzna.
– Zwiedził Amerykę, Grecję, ponoć też Skandynawię. Opłynął kawałek świata – wskazuje pan Bernard.
Kiedy małżeństwo rozpadło się, pan Władysław przyjechał do rodzinnego Poznania. Po śmierci rodziców stał się osobą bezdomną.
– Spał w altanie. Jak padał deszcz, wszystko przemakało. Przebywał w niej też zimą, bez ogrzewania – mówi pan Bernard. I dodaje: – Władek starał się zarobić jakieś pieniądze, wykonywał jakieś roboty i trochę trzymało go to przy życiu.
Dzięki wsparciu znajomych oraz darczyńców udało się zbudować dla niego niewielki domek na ogródkach działkowych.
Niestety, pan Władysław miał wypadek samochodowy.
Po wypadku pan Władysław podupadł na zdrowiu, ma problemy z poruszaniem się. Z powodu silnych bólów, trafił do szpitala, z którego po kilku dniach został wypisany do domu.
Tymczasem sanitariusze karetki, którzy odwozili pana Władysława do domu – nadal pracują. Po wielu próbach kontaktu właściciel firmy zdecydował się na rozmowę przed kamerą.
– Z tego, co mi wiadomo, pacjent bezpośrednio naszym pracownikom powiedział, żeby go tam pozostawić. Jest to słowo przeciwko słowu – tłumaczy Łukasz Ignacyk. I dodaje: – Na nagraniu nie widzimy, co się stało w trakcie transportu. Jest mi przykro i czekamy na rozwiązanie sytuacji, ale ciężko mi określić, co zaszło nie tak.
Sprawę, pod kątem narażenia na utratę zdrowia i życia, bada poznańska prokuratura.