Wykupili halloweenową zabawę. Skończyli w szpitalu
Organizatorzy zabawy „Ciemnia” mieli dostarczyć swoim klientom mocnych wrażeń. Zabrali uczestników do zrujnowanej fabryki, włączyli piły motorowe, mieli paralizatory. Zabawa zakończyła się w szpitalu. Zabawę o nazwie „Ciemnia”, można było kupić w internecie. Każdy uczestnik musiał wpłacić 60 złotych oraz podpisać oświadczenie, w którym zgadza się na warunki organizatora. Po dokonaniu formalności, klientów zawieziono samochodami w nieznane im miejsce.
Umówiliśmy się na ulicy, wsiedliśmy do auta, zamaskowani kierowcy założyli nam worki na głowę i skrępowali ręce. Trochę nas to przeraziło, trochę rozśmieszyło. Ale stwierdziliśmy, że to zabawa – mówi Marta Jaworska.
Paralizatory i piły mechaniczne
Skrępowani linami uczestnicy zabawy, w kompletnej ciemności, zostali wprowadzeni do zrujnowanej hali pofabrycznej. Nikt nie był świadomy, gdzie się znajduje. Zadanie polegało na tym, aby wydostać się z budynku, bez jakiejkolwiek pomocy.
– Po zejściu ze schodów kazał mi uklęknąć i popchnął mnie. Później poczułam ból, okazało się, że leżę na jakimś materacu. Ktoś po mnie zszedł, mówiłam, że ma mnie nie ruszać, bo mnie boli. Ale poprowadził mnie dalej – opowiada Marta Jaworska.
Mimo, że uczestnicy zabawy byli asekurowani przez organizatorów, doznali poważnych urazów. Marta, podczas zrzucania jej ze schodów, niefortunnie upadła na lewą stronę ciała. Jej przyjaciel spadając w dół, stukł mięsień uda.
Organizatorzy nie przejęli się urazami uczestników zabawy. Nikt nie wezwał pogotowia, nikt nie pomógł opatrzeć ran. Jeszcze tego samego wieczoru, Marta trafiła do szpitala, gdzie przeszła dwie skomplikowane operacje z powodu złamanego obojczyka.
– Dla mnie to jest oczywiste, że jak się komuś zakrywa oczy i wiąże się ręce to człowiek jest praktycznie bezwładny. Mogłam upaść na głowę i mogło być jeszcze gorzej – mówi Marta Jaworska.
„Pozostawieni sami sobie”
Zabawa miała dostarczyć silnych wrażeń, dlatego w podpisanym wcześniej oświadczeniu, uczestnicy zadeklarowali, że nie mają kłopotów zdrowotnych. Zabawa była dobrowolna i w każdym momencie mogła być przerwana na życzenie uczestnika. Organizator nie brał odpowiedzialności za żadne, powstałe podczas wydarzenia urazy.
– Organizatorzy to byli raczej młodzi ludzie. Nie wiem, czy ktokolwiek z nich był powyżej 30-stki. Nie spodziewaliśmy się tego, że cała organizacja tego wydarzenia będzie polegała na tym, że nas ktoś wprowadzi do jakiegoś opuszczonego magazynu. Zostaliśmy jakby pozostawieni sami sobie – mówi jeden z uczestników zabawy.
Po wypadku, kontakt telefoniczny i mailowy z organizatorami urwał się. Ale już w trakcie wypadku, firma od kilku miesięcy miała zawieszoną działalność. Jej właścicielka jest nieuchwytna.
– Jak opowiadałam znajomym, co tam się wydarzyło, to mówili, że ktoś tam też był i miał pociętą rękę, złamaną nogę. Pomyślałam, że tak tego nie zostawię choćby, dlatego, żeby przeciwdziałać temu, że ktoś w ogóle taką aktywność prowadzi. Poszłam do prokuratury. Po przesłuchaniu mnie na komisariacie umorzono sprawę – mówi Jaworska.
Ostatecznie prokuratura wznowiła śledztwo. Jak ustalono, właścicielka firmy przebywa obecnie w Japonii. Mimo uchylania się organizatorów od odpowiedzialności, będą badane okoliczności wypadku oraz stan bezpieczeństwa budynku, do którego zabierano klientów.
Doszliśmy do wniosku, że ocena wyrażona przez prokuratora nie jest do końca jednoznaczna. Aby wyciągnąć wnioski trzeba przeprowadzić dodatkowe dowody – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.