Mieli ośrodek wypoczynkowy zostali z niczym. „Nie wiedzieli, co podpisują”
Kiedyś właściciele prężnego ośrodka turystycznego, dziś bankruci. Jak to się stało, że starsze małżeństwo spod Łeby straciło cały dorobek życia? W latach 90-tych państwo Kochajewscy kupili pod Łebą działkę z jednym budynkiem. Niedługo potem dokupili kolejne działki i wybudowali drugi budynek. Pieniądze na tę inwestycję pochodziły z pracy pana Władysława w Niemczech i kredytu bankowego. Ośrodek turystyczny z czasem zaczął bardzo dobrze prosperować.
Mogliśmy przyjąć 200 osób – wspomina Władysław Kochajewski.
Dobra passa Kochajewskich skończyła się wraz z wypadkiem samochodowym pana Władysława.
– Mąż zasłabł i uderzył w drzewo. Najmocniej ucierpiała głowa. Wymagał długiego leczenia neurologicznego – przyznaje Agata Kochajewska.
– Jak bank zobaczył, że są rzeczy do spłaty, a ja leżę w szpitalu i to się przeciąga o kolejny miesiąc, to zaczęli nam wszystko wypowiadać – mówi pan Władysław.
W związku z długim leczeniem pana Władysława małżeństwo Kochajewskich zawiesiło działalność turystyczną. Nie byli w stanie spłacać, ani kredytu, ani też innych zobowiązań finansowych. Z pomocą miał im przyjść nauczyciel WF-u, który był opiekunem dzieci przyjeżdżających do państwa Kochajewskich na kolonie. Zapewniał, że on i jego przyszła żona, pomogą im w wyjściu z długów i przywróceniu świetności ośrodka.
– Nie wiem, czemu mu zaufałem. Bardzo ładnie się prezentował – zastanawia się pan Władysław.
– [Nauczyciel – red.] cały czas chodził i pytał, czy mógłby z nami pracować. Mówił, że się na wszystkim zna. Człowiek się zgodził, bo mąż musiał zdrowieć. Musiałam przy nim być. Nie mogłam już tak intensywnie pracować jak wcześniej – dodaje pani Agata.
Nauczyciela, który obiecywał pomoc rodzinie Kochajewskich, poznał także ich prawnik. Po spotkaniu adwokat uprzedzał pana Władysława, aby sam nie podpisywał żadnych dokumentów.
– Mówiłem, że to może powodować kłopoty, dlatego poprosiłem, żeby wszelkie rzeczy, które pan Kochajewski ma z nim podpisywać pokazał najpierw mi – podkreśla Krzysztof Obolewski, pełnomocnik prawny Kochajewskich.
Pan Władysław nie posłuchał rady adwokata. Zbagatelizował również ostrzeżenia dobrego znajomego, który miał przypadkowo słyszeć rozmowę przyszłego wspólnika państwa Kochajewskich.
– Zamówiłem obiad, rozmawiałem po angielsku. To musiało ich zmylić, pomyśleli, że obok nich siedzi obcokrajowiec. Zaczęli opowiadać, że będzie to łatwy łup. I, że jak dobrze to zaplanują, to dobrze to pójdzie. Oczywiście o tym, co usłyszałem, powiedziałem panu Władysławowi, że słyszałem, jak oni coś kombinują – mówi Rafał Barabasz.
Pan Władysław przyznaje, że pan Rafał ostrzegał go.
– Byłam tak zwariowanie zaufanym człowiekiem, że… nie uwierzyłem w to, co usłyszałem.
Państwo Kochajewscy mówią, że zgodzili się zawrzeć spółkę z nauczycielem WF-u i jego przyszłą żoną. Zgodnie z dokumentem, który podpisały obie pary, nowi partnerzy biznesowi mieli nabyć połowę udziałów w nieruchomości w zamian za spłatę długów państwa Kochajewskich i dożywotnią możliwość mieszkania na terenie nieruchomości.
Umowa sprzedaży sporządzona miała być w formie aktu notarialnego. U notariusza podpis złożyła jedynie Agata Kochajewska, jako jedyna osoba wpisana w księgach wieczystych nieruchomości.
Treść przedstawionej do podpisania umowy nie wzbudziła zaniepokojenia państwa Kuchajewskich.
Dopiero po dwóch tygodniach Agata Kochajewska zrozumiała, że u notariusza podpisała nie umowę utworzenia spółki, a umowę sprzedaży całego ośrodka za ponad 200 tysięcy złotych. Kwota ta została przekazana na spłatę długów. Państwo Kochajewscy twierdzą, że cały ośrodek był wart około 2 mln złotych i nigdy nie zgodziliby się na sprzedaż za jedną dziesiątą wartości.
– Wydaje mi się, że państwo Kochajewscy w ogóle nie zwracali uwagi na to, co się odczytuje u notariusza. Czytanie aktu notarialnego, który ma pięć, czy sześć stron… wiem, że artykuły rozmywają całą treść. Państwo Kochajewscy nie wiedzieli, co podpisują – zwraca uwagę Obolewski.
Nowi właściciele szybko sprzedali ośrodek. Mimo, że zostali wykreśleni z ksiąg wieczystych nie przestali bywać w ośrodku i dalej próbowali prowadzić w nim działalność turystyczną. Wtedy też miały zacząć się kłótnie i awantury.
– Nie dało się z nimi rozmawiać. Ona wyzwała, a on uciekał – mówi pani Agata.
– Zwróciła się do mnie: „Stary palancie”. Pokazała na rozporek i powiedziała: „Olać was” – dodaje pan Władysław.
Państwo Kochajewscy próbowali na drodze sądowej unieważnić umowę sprzedaży ośrodka sporządzoną w formie aktu notarialnego. Przekonywali, że pani Agata Kochajewska, choć była wyłącznym właścicielem w księgach wieczystych, nie mogła sama podpisać dokumentu u notariusza, bo pieniądze na zakup nieruchomości miały pochodzić głównie z pracy jej męża Władysława. Jednak w sądzie przegrali we wszystkich instancjach. Ponieważ obiecane im prawo dożywocia nie zostało jednak ustanowione. Teraz obecny właściciel wszczął postępowanie eksmisyjne i domaga się, aby państwo Kochajewscy opuścili ośrodek.
Okazało się, że przedstawicielką właściciela jest żona nauczyciela, który obiecywał państwu Kochajewskim pomoc i utworzenie spółki.
Małżeństwo, które nabyło ośrodek od państwa Kochajewskich nie chciało komentować sprawy. Próbowaliśmy skontaktować się również z obecnym właścicielem.
Ten nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Mężczyzna uważa, że zgodnie z prawem stał się kolejnym właścicielem ośrodka, a państwo Kochajewscy po przegranej w sądach powinni jak najszybciej opuścić jego nieruchomość.
Pani Agata i jej mąż wszelkimi sposobami próbują opóźnić eksmisję. Jeśli do niej dojdzie będą musieli przenieść się do mieszkania zastępczego wskazanego przez gminę.
– Mają 75 lat, ciężko pracowali, a dostają nakaz komorniczy. Zostają z niczym, to jest bardzo przykre – mówi sąsiadka małżeństwa Monika Dźwiniel i zaznacza: To jest apel do wszystkich starszych osób, żeby czytali, co podpisują i nie można patrzeć z bezgraniczną ufnością na drugiego człowieka.