Krowy rażone prądem w głowę. Drastyczne nagrania z ubojni
Były uderzane poganiaczem w wymiona, rażone prądem w głowę, wykręcano im ogon – mówią przedstawiciele fundacji „Viva!”, którzy zarejestrowali jak wygląda wyprowadzanie zwierząt z ciężarówek w jednym z zakładów w środkowej Polsce.
Wraz z wolontariuszami fundacji „Viva!” pojawiliśmy się na tyłach jednej z ubojni położonej w środkowej Polsce. Przez szczelinę w ogrodzeniu obserwowaliśmy rozładunek transportu krów. Pracownik okładając zwierzęta pałką próbował jak najszybciej wygonić je na rzeź.
24.01.2020 | aktual.: 08.01.2021 19:13
W tym samym miejscu przez kilka miesięcy obserwację prowadzili wolontariusze „Vivy!”.
– Na nagraniach widzimy jak mężczyzna poganiaczem elektrycznym uderza prosto w głowę. Robi to przy dwóch innych pracownikach. Można sobie wyobrazić to, jakby ktoś dostał prądem w twarz albo w oko – mówi Łukasz Musiał z fundacji „Viva!”.
Używanie zarejestrowanych na filmie elektrycznych poganiaczy, które rażą zwierzęta prądem o napięciu, co najmniej pięciu tysięcy woltów, jest dozwolone, ale w bardzo ograniczonym zakresie.
Impuls musi trwać nie dłużej niż sekundę. Można go kierować jedynie w zad zwierzęcia, a między uderzeniami powinna nastąpić za każdym razem dłuższa przerwa.
– Na nagraniu widać, że mężczyzna poganiaczem celuje w wymiona, co jest nielegalne. Bardzo powszechne w tej rzeźni jest wykręcanie i łamanie ogonów. Udało się to zarejestrować na wielu nagraniach. Poprzez ból zwierzęta są w ten sposób zmuszane do opuszczenia ciężarówki. Często też krowa atakowana jest z dwóch stron. Wtedy krowa nie wie, w którą stronę iść. Często wraca na ciężarówkę – mówi Musiał.
– Na nagraniu widzimy też leżące krowy. Widzimy jak mężczyzna prądem próbuje zmusić leżaka, żeby wstał. Inna krowa tratuje tego leżaka – dodaje Musiał.
– Jest jasne i oczywiste, że te zwierzęta były traktowane w sposób absolutnie okrutny. To było absolutnie zbędne okrucieństwo – podkreśla prof. Wojciech Pisula, specjalista ds. zachowania zwierząt z Polskiej Akademii Nauk.
Spółka „McKeen Beef” działa od 10 lat i szczyci się niedawno oddanym do użytku nowoczesnym zakładem. 90 proc. produkcji trafia na eksport do Unii Europejskiej, a w swej ofercie „McKeen Beef” ma nawet mięso pochodzące z uboju rytualnego.
Sprawa Witkowa
– Nie jest to pierwsze śledztwo „Vivy!”, ujawniające takie praktyki. Raczej można powiedzieć, że takie nieprawidłowości występują pod każdą rzeźnią. W rzeźniach nie pracują osoby empatyczne, wrażliwe na krzywdę zwierząt, ale osoby wręcz kompletnie na to znieczulone. Czasami mam wrażenie oglądając takie filmy, że to jest katowanie zwierząt dla przyjemności. Przez wiele lat walczyliśmy o to, żeby organy ścigania uznawały takie traktowanie zwierząt za przestępstwo – mówi adwokat Katarzyna Topczewska.
Zdaniem prawniczki biegli sądowi bagatelizowali problem.
– Tak naprawdę dopiero sprawa Witkowa była przełomem. Wówczas biegli uznali, że to jest znęcanie się nad zwierzętami. Że to jest niedopuszczalne.
Iwona Gdula, czytając w październiku 2019 roku uzasadnienie do wyroku w sprawie znęcania się nad zwierzętami przez pracowników „Agrofirmy” Witkowo, mówiła:
„Biegli wyraźnie wskazali, że sprawcy używali różnych przedmiotów w tym niedopuszczalnych przez prawo. A jeżeli były profesjonalne to w sposób niezgodny z prawem. W sposób wywołujący u zwierząt ból i cierpienie. Zakazane jest stosowanie poganiaczy lub innych narzędzi z zaostrzonymi końcami (…), bicie zwierząt twardymi przedmiotami, bicie po głowie, nie może być inaczej traktowane jak znęcanie się nad zwierzęciem”.
Sprawą Witkowa Uwaga! zajmowała się trzy lata temu. Działacze „Vivy!” zarejestrowali wówczas bicie zwierząt idących na rzeź . Zwierzęta, także ranne były kopane i rażone prądem.
– Jest parę incydentów, które rzeczywiście nie powinny mieć miejsca. W większości ludzie zachowali normalność, bo mają poganiacze. Parę sztuk jest opornych, gdzie niepotrzebnie użyli jakiś pałek. Wyciągnie się konsekwencje. Dziękujemy za to, i to nastąpi natychmiastowa rozmowa z kierownictwem przetwórni i na pewno nastąpi radykalna poprawa – mówił przedstawiciel firmy.
Wówczas dwaj pracownicy ubojni zostali skazani za znęcanie się nad zwierzętami rzeźnymi na kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Wyrok był precedensowy.
Zdaniem adwokat Katarzyny Topczewskiej właściciele rzeźni często wiedzą, że o niewłaściwym rozładunku zwierząt.
– Aczkolwiek w postępowaniach karnych zasłaniają się tym, że nie mają takiej świadomości. Ale przecież to się dzieje cały czas. To nie są jednostkowe przypadki. Wszystkie śledztwa fundacji wykazywały, że codziennie dochodzi do takich zachowań, niemal każdy transport wyładowany jest w podobny sposób.
Inspekcja weterynaryjna
Na nagraniach, które pokazała „Viva!” widać pracownika inspekcji weterynaryjnej.
– To zakładowy weterynarz, który wyznaczony jest do ubojni. On widzi jakie przedmioty są używane. Byli też inni lekarze, przynajmniej dwie osoby, które z nagrań można zweryfikować. Nie widzieliśmy ani razu, żeby inspekcja weterynaryjna reagowała – zaznacza Musiał.
– To jest wyjątkowo przykre, że lekarz weterynarii, który powinien stać na straży tego, aby rozładunek przebiegał humanitarnie stoi, patrzy i nie reaguje. To w mojej ocenie jest przestępstwo urzędnicze, przestępstwo niedopełnienia obowiązków. W takich sprawach pracownicy często zasłaniają się tym, że obok był lekarz weterynarii i gdyby coś było nie w porządku to lekarz weterynarii powinien reagować – mówi Topczewska.
Przestrzegania praw zwierząt powinni pilnować przypisani do rzeźni weterynarze, którzy nie zawsze reagują na zaobserwowane nieprawidłowości, a nawet przestępstwa. Choć formalnie podlegają powiatowemu inspektorowi weterynarii, ich zatrudnienie i pensja zależy od istnienia zakładu, w którym pracują.
– My, jako inspekcja cały czas nad tym pracujemy. Jesteśmy uwrażliwieni. Problem jest też taki, że nie jesteśmy w stanie być tam cały czas. Będziemy podejmować działania w stosunku do zakładu, ponieważ to zakład jest odpowiedzialny za przyjęcie żywca. Zrobię wszystko, żeby to wyeliminować i poprawić tę pracę – zapewnia Jan Radzimski, powiatowy lekarz weterynarii w Turku.
Kto odpowiada za cierpienie zwierząt?
Zarejestrowane sceny wyprowadzania zwierząt zgodzili się z nami obejrzeć współwłaścicielka zakładu i jego dyrektor.
– Wszelkich informacji udzielimy za pośrednictwem naszego biura prasowego na piśmie – usłyszeliśmy.
Wysłaliśmy do szefostwa firmy szereg pytań m.in. czy wiedzieli jak w praktyce wygląda rozładunek przywiezionego na ubój bydła i czy akceptują pokazane na filmie traktowanie zwierząt. W odpowiedzi zamiast konkretów dostaliśmy odpowiedź m.in., że pracownicy są szkoleni i mają pilnować dobrostanu zwierząt. A liczne kontrole przeprowadzane w zakładzie nie wykazały nieprawidłowości.
Prof. Wojciech Pisula nie ma wątpliwości, że szefowie zakładu również odpowiadają za cierpienie zwierząt.
– Istnieją sposoby doprowadzenia tego zwierzęcia do sytuacji, w której zostanie uśmiercone bez tego rodzaju seansu tortur, które w tym przypadku widzieliśmy. Ci pracownicy, zachowywali się absolutnie skandalicznie. W moim przekonaniu są winni, ale nie są wyłącznymi winnymi. Co najmniej taki sam ciężar odpowiedzialności można położyć na zarządzających tym interesem. To jest ich odpowiedzialność, żeby ludzi szkolić, dopilnowywać procedur, żeby do takich sytuacji nie dochodziło.
– Po zapoznaniu się z materiałem nie mam żadnych wątpliwości, że doszło do przestępstwa znęcania się nad zwierzętami. W związku z tym składamy zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia takiego przestępstwa. Mam nadzieję, że prokuratura wyjaśni nie tylko rolę pracowników, ale też urzędowych lekarzy weterynarii i zarzuty usłyszą wszystkie osoby, które swoim zachowaniem dopuściły się tego, aby te zwierzęta cierpiały – mówi Topczewska.