Ciężko pracowała na mieszkanie. Teraz została bez dachu nad głową
Bankructwo dewelopera i niefortunny splot wydarzeń sprawił, że 80-letnia pani Marianna została bez dachu nad głową i bez odpowiedzi na pytanie kiedy, i czy w ogóle odzyska mieszkanie, na które ciężko pracowała. Strach, ból, złość i poniżenie, to uczucia, które towarzyszą 80-letniej pani Mariannie od momentu, w którym okazało się, że nie otrzyma mieszkania, które kupiła po latach ciężkiej pracy.
18.09.2019 | aktual.: 08.01.2021 18:48
Z rozpaczy krew mi serce zalewa – mówi przez łzy kobieta.
Sprawą pani Marianny zajęliśmy się dwa miesiące temu. Kobieta 12 lat temu, jak twierdzi, uciekła przed przemocą domową z Biskupca do Warszawy.
– Złapałam za drzwi i uciekłam boso, jak stałam. Nie wiedziałam, co ze mną będzie, ale wiedziałam, że będę żyć.
Pani Marianna znalazła pracę w piekarni. Potem opiekowała się dziećmi i starszymi osobami. Jej celem było kupno własnego mieszkania.
– Stwierdziłam, że, muszę zapracować na chociażby maleńki kącik, kawałek dachu nad głową. Bardzo o tym marzyłam.
W 2014 roku kobieta kupiła mieszkanie od firmy Dolcan, które było budowane na warszawskich Włochach. Ale ani ona, ani innych 50 klientów dewelopera nie spodziewali się, że prezes firmy zostanie aresztowany pod zarzutem wyłudzania kredytów, a to z kolei doprowadzi do bankructwa Dolcana i dramatu rodzin, które kupiły mieszkania.
Na początku 2015 roku pani Mariannie udało się skontaktować z pracownikami firmy, którzy dali jej klucze do lokalu zastępczego na innym osiedlu, którym administrował Dolcan. Pani Marianna miała usłyszeć, że dostaje je do czasu zakończenia budowy. Jednak po dwóch latach o swoje mieszkanie upomniał się jego właściciel, który wynajął firmę eksmisyjną, żeby wyrzucić kobietę z lokalu. Jak twierdzi pani Marianna, od tego czasu zaczęło się nękanie, które nie dawało jej normalnie żyć.
Właściciel mieszkania nie zgodził się na udzielenie wywiadu przed kamerą, jako osoba również poszkodowana przez firmę Dolcan. Zarówno on jak i firma, którą wynajął mieli jeden cel; Pozbyć się kobiety z mieszkania, do którego została wprowadzona przez upadającego dewelopera.
Pracownicy firmy eksmisyjnej, którzy również nie chcieli udzielić nam wywiadu wiedzieli, że prawo zabrania im siłowego usunięcia pani Marianny, w czasie, kiedy jest w lokalu. Przyjęli, więc inną taktykę. W dniu, w którym pani Marianna stawiła się na policji, żeby złożyć zeznania w swojej sprawie weszli do mieszkania i wymienili zamki. I tak pani Marianna znalazła się na ulicy.
– Zaczęło mi szumieć w głowie, nie wiedziałam, co mam mówić i robić. Zadzwoniłam szybko po policję.
Policjanci byli całkowicie zdezorientowani tą kuriozalną i tragiczną sytuacją i po prostu nie wiedzieli jak pomóc kobiecie.
– Trzy razy była policja. Ci sami panowie, którzy ciągle wzruszali ramionami, że oni nic nie mogą zrobić. Taką miałam pomoc. Mówiłam, że mam następnego dnia operację oczu. Moje wszystkie dokumenty są zamknięte w tym mieszkaniu. Powiedziałam, że mogę zostać ociemniała. Mam wytyczoną godzinę – mówi kobieta.
Według prawa, policjanci nie powinni dopuścić do wyrzucenia pani Marianny z zajmowanego lokalu, bez sądowego wyroku nakazującego eksmisję. Nie ważne, czy posiada akt własności, czy nie.
– Czułam się bezsilna i bezradna. Czułam się zagubiona i nie wiedziałam, co zrobić. Jak nikt mi nie może pomóc, to, po co jestem.
– Nikt nie ma prawa samowolnie naruszać posiadania innej osoby, niezależnie od tytułu prawnego do lokalu. Nikt nie ma prawa wyrzucać z lokalu bez decyzji sądu. Wykonawcą takiej decyzji nie jest żadna firma windykacyjna, uprawniony jest tylko i wyłącznie komornik – mówi prawnik Krystyna Krzekotowska i zaznacza: Nie tylko mamy niedoskonałe prawo, ale również bardzo niedoskonałą reakcje organów wymiaru sprawiedliwości.
Znajoma pani Marianny zorganizowała grupę przyjaciół, która pomogła kobiecie wynieść jej rzeczy z mieszkania. Ale dla samej kobiety nie był to koniec upokorzenia, bo okazało się, że nie mogła własnoręcznie spakować swojego dobytku.
– Obcy ludzie pakowali to wszystko. To było wrzucane w worki. Wszystko było wywalane na korytarz. Nie mogłam wejść nawet po swoje rzeczy.
W nowym miejscu pani Marianna miała dalej oczekiwać na to, aż nowy deweloper kupi osiedle i uzna prawo własności do lokali poszkodowanych klientów Dolcana.
Kobieta kilka tygodni temu zemdlała i upadając złamała biodro.
– Przez wyrzucenie na ulicę dostałam strasznego szoku. Nie wiedziałam, co ja z sobą zrobię. Dla mnie to było wielkie przeżycie. W końcu wzięły mnie jakieś słabości, organizm wyeksploatował się, stało się to, co się stało – upadłam.
Pod koniec sierpnia odbyło się posiedzenie rady wierzycieli Dolcana, na której, jak spodziewali się klienci, w tym pani Marianna, miały zapaść decyzje, które pozwoliłyby na ustalenie sprzedaży osiedla nowemu deweloperowi. To dawałoby jakąś nadzieję dla osób, które czekają na swoje mieszkania.
– Podjęto dwie uchwały. Wybrano przewodniczącego rady wierzycieli i przyjęto regulamin rady wierzycieli. Nie podjęto decyzji istotnych, które w sposób zdecydowany mógłby przyspieszyć tok postępowania upadłościowego, czy wpłynąć na los upadłej spółki – mówi adwokat Karol Trzaska.
Pokój, który obecnie wynajmuje pani Marianna nie jest w żaden sposób przystosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych. A kobieta nie może liczyć na pomoc bliskich.
– Mam najniższą emeryturę, to 1100 zł. Za wynajem pokoju płacę 800 zł. Zostaje mi 300 zł na jedzenie i leki, a wszystkich leków nie wykupuję, bo nie mam za co.
Codzienne najprostsze czynności stanowią dla kobiety duży problem.
– Mam takie momenty, że zaczynam wątpić w to wszystko, bo to wszystko mnie przerosło, przerosło moje możliwości – mówi pani Marianna.