Żyją w strachu, że po prawie 40 latach nie będą mieli gdzie mieszkać. „Zapewniał mnie, że prawo jest po mojej stronie”
„Wy tu już nie mieszkacie, załatwimy was” – mieli krzyczeć do starszego małżeństwa mężczyźni, którzy siłą próbowali wyrzucić ich z mieszkania. Wszystko zaczęło się od wniosku o upadłość konsumencką i od prośby o pomoc do konsorcjum prawno-finansowego z Wrocławia.
Spojrzałem przez wizjer i widzę, że na korytarzu stoi mężczyzna. Otworzyłem drzwi i zapytałem: „O co chodzi?”. I nagle z jednego, zrobiło się ich trzech. Zaczęli mnie pchać. Pytam: „O co chodzi?”. A jeden z nich mówi: „Zamknij ryj”. Wepchali mnie do pokoju, zacząłem strasznie krzyczeć. Uderzyłem o szafkę – relacjonuje pan Jacek.
– Słyszałam, jak jeden z mężczyzn mówi do męża: „Zamknij gębę, bo cię załatwimy” – przywołuje pani Teresa, żona pana Jacka.
– Zaczęli mówić: „Ty tu nie mieszkasz, co ty tu robisz?”. To były bandziory, czułem się jak podczas napadu. Zauważyliśmy, że w pewnym momencie jeden z nich zniknął i zaczął wymieniać zamki – dodaje pan Jacek.
Na miejsce przyjechała policja. – Powiedzieli policji, że mają papier wynajmu – mówi pan Jacek. – Pokazali dokumenty i powiedzieli, że my z mężem bezprawnie tu mieszkamy. Że mieszkanie jest zadłużone i oni przyszli nas usunąć z tego mieszkania, a sami są studentami i mają prawo tu mieszkać – opowiada pani Teresa.
Brutalna napaść i próba siłowego przejęcia mieszkania, w którym od blisko 40 lat mieszkają pani Teresa i pan Jacek, małżeństwo emerytów z Krosna, to dramatyczna konsekwencja zwrócenia się o pomoc w zachowaniu prawa własności lokalu do konsorcjum prawno-finansowego z Wrocławia.
Mieszkanie dla córki
Sprawa ma swój początek w 2018 roku, kiedy to pani Teresa postanowiła podarować córce Joannie swoje mieszkanie, z zastrzeżeniem, że wraz z mężem będą mieli prawo mieszkać tam aż do śmierci.
– Po jakimś czasie dowiedziałam się od rodziny, że mieszkanie, które otrzymałam w darowiźnie, będę musiała zwrócić, ponieważ mieszkanie mi się nie należy. I będzie musiało iść do masy upadłościowej mojej mamy – mówi pani Joanna, córka pani Teresy i pana Jacka.
Jak sprawę tłumaczy matka pani Joanny? – Brałam kredyt, miałam ratę. Nie powiedziałam o tym córce, bo stwierdziłam, że nie powinno jej to interesować. Jak nie dałam rady z ratami, to dowiedziałam się, że jest możliwość ogłoszenia upadłości konsumenckiej – wspomina kobieta.
Upadłość konsumencka to postępowanie sądowe, które ma na celu oddłużyć niewypłacalnego dłużnika. W styczniu 2020 roku rzeszowski sąd ogłosił upadłość konsumencką pani Teresy. W sprawie ustanowiono syndyka, którego zadaniem było oszacowanie majątku kobiety, jego sprzedaż, a następnie spłata pozyskanymi pieniędzmi powstałego zadłużenia.
Łukasz K.
Syndyk zażądał od córki pani Teresy zwrotu mieszkania podarowanego jej blisko 10 miesięcy wcześniej przez matkę. Kobieta o pomoc prawną zwróciła się do konsorcjum prawno-finansowego z Wrocławia, na którego czele stał prawnik Łukasz K.
– Przedstawił się jako osoba bardzo kompetentna z dużą wiedzą. Zapewniał mnie, że prawo jest po mojej stronie i że mieszkanie jest moją własnością. Że nie będzie powrotu do masy upadłościowej mojej mamy. Zapewniał, że sprawę rozwiąże – przywołuje pani Joanna.
– Łukasz K. zaproponował, że można założyć spółkę. On będzie prezesem tej spółki. I wniosę wkład do firmy, właśnie to mieszkanie, które otrzymałam w darowiźnie i jak mieszkanie będzie w spółce, to będzie zabezpieczone. Przystałam na tę propozycję – dodaje kobieta.
Pomimo działań, które Łukasz K. miał podejmować, by ochronić własność pani Joanny, sąd wydał postanowienie, w którym zobowiązał kobietę do przekazania do masy upadłości równowartości mieszkania, czyli 120 tysięcy złotych. Pani Joanna po zebraniu kwoty podjęła decyzję o uregulowaniu należności.
– Poinformowałam tego pana, że będę chciała się z nim spotkać, żeby zakończyć współpracę. Ten pan stwierdził, że coś takiego nie zaistnieje, bo on jednak zmienia zdanie, co do tego jak mówił, że mieszkanie jest moją własnością i w każdej chwili mogę wyjść ze spółki. Że moje mieszkanie nie jest moim mieszkaniem tylko spółki, czyli on jest właścicielem, nie ja. Poczułam, że jestem przez niego oszukana. Po tym jak dostał informację, że wychodzę ze spółki, więcej się ze mną nie spotkał – opowiada kobieta.
Pojechaliśmy do miejsc, gdzie Łukasz K. ma prowadzić swoją działalność.
– Już go nie ma od roku, a gdzie jest tego nie wiem – usłyszeliśmy.
– Uważam, że on od początku miał to wszystko tak poukładane, że nie będę miała możliwości odzyskania mieszkania – uważa pani Joanna.
– Łukasz K. zawarł z panią Joanną umowę, która miała na celu ochronę własności nieruchomości. Z założenia ta umowa była niewykonalna. Dlatego, że prawo upadłościowe mówi, że jeżeli ktoś darował coś przed upływem roku od złożenia wniosku o upadłość, to osoba obdarowana albo musi zwrócić nieruchomość, albo równowartość tej nieruchomości. Nie było żadnego sposobu, żeby ochronić własność tej nieruchomości – podkreśla adwokat Katarzyna Politańska, pełnomocniczka pani Joanny.
Jak się okazuje, wyłudzenie mieszkania, które Łukaszowi K. zarzuca pani Joanna, może być zaledwie znikomą częścią jego przewinień wobec prawa. – Prokurator zarzuca mu działanie w zorganizowanej grupie przestępczej, której celem było popełnianie przestępstw skarbowych, dokonywanie uszczupleń należności publiczno-prawnych w postaci podatku VAT na kwotę przekraczającą 6,5 mln zł, a także zarzut prania brudnych pieniędzy na kwotę przekraczającą 21 mln zł – mówi Katarzyna Bylicka, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu.
„Nie wyczerpuje znamion przestępstwa”
Pani Joanna przyznaje, że nie przeczytała umowy dotyczącej zawarcia spółki z Łukaszem K. – Umowa spółki jest jednostronna i niekorzystna dla pani Joanny. Pani Joanna jest wspólnikiem, który ma 3-4 proc. udziałów i nie ma żadnego prawa, ani do reprezentowania spółki, ani do podejmowania decyzji. Od samego początku umowa była zawarta tylko i wyłącznie w celu dokonania oszustwa – uważa mec. Katarzyna Politańska.
– Należy też podkreślić, że pani Joanna odpowiada za zobowiązania spółki do wysokości wniesionego wkładu, czyli wartości tego mieszkania, gdzie pan Łukasz K. odpowiada za zobowiązania do wysokości swojego wkładu, czyli 1 tys. zł – dodaje pełnomocniczka pani Joanny.
To właśnie po zakończeniu współpracy pani Joanny z Łukaszem K. trzech mężczyzn próbowało siłowo przejąć mieszkanie, w którym przebywali jej rodzice. Niedługo potem Łukasz K. usiłował również sprzedać lokal. Prokurator nie dopatrzył się jednak przestępstwa w zachowaniu mężczyzny.
– To jest zdarzenie, które zdaniem prokuratury nie wyczerpuje znamion przestępstwa – mówi Anna Placzek-Grzelak, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. I dodaje: – Nie będę komentowała decyzji podjętej niezależnie przez pana prokuratora.
Z Łukaszem K. udało nam się porozmawiać przez telefon. Mężczyzna oświadczył, że nie zamierza się wypowiadać na temat tej sprawy i dodał, że o tym czy i kto został oszukany, zadecyduje sąd.
– Stałam się nerwową osobą, nie mogę spać. Nie wiem, co się za chwilę wydarzy. Prowadzone są sprawy sądowe, żebym mogła odzyskać mieszkanie. Na ten moment nie mam ani pieniędzy, ani mieszkania – ubolewa pani Joanna.