Sprawiają, że marnujemy mniej jedzenia
Polacy niechętnie przyznają się, że wyrzucają jedzenie do śmietnika – tylko co piąty z nas robi to raz w tygodniu. Jesteśmy w niechlubnej czołówce krajów, które marnują olbrzymie ilości. Foodsharing to nowy sposób na dzielenie się nadmiarem żywności i ratowaniem jej przed wyrzuceniem.
Foodsharing powstał w Niemczech. To dzielenie się z innymi żywnością, której przygotowaliśmy lub kupiliśmy za dużo i nie damy rady jej zjeść, bo za chwilę minie termin przydatności do spożycia. Nasza polska wersja to Jadłodzielnia. W całym kraju jest już 27 takich punktów, z których dwa znajdują się w Krakowie.
Przynosząc jedzenie do Jadłodzielni, wystarczy wypełnić kartkę z informacją o tym, kto i co wkłada do lodówki czy zostawia na półce. Takie oświadczenie wrzuca się do specjalnie wystawionego pudełka. – To służy temu, żeby podnieść poziom bezpieczeństwa naszej akcji. Gdyby wydarzyło się coś niepokojącego, to zawsze możemy się skontaktować z osobą, która coś zostawiła, pytając np. o skład, bo ktoś może dostać uczulenia – mówi Anna Pyzik z Foodsharing Kraków.
Gdy jednak reporterka UWAGI! zagląda do lodówki, nie znajdują się tam żadne produkty.
– Zazwyczaj, jeżeli ktoś trafia do Jadłodzielni, to znika w ciągu godziny – tłumaczy Anna Pyzik.
Jedna z krakowskich piekarni do Jadłodzielni oddaje niesprzedane pieczywo. Dowożą je ratownicy żywności tacy jak Magdalena Ładosz z Foodsharing Kraków.
– Nie wiemy dokładnie, kto zabiera to jedzenie. Na pewno wszyscy ci, którzy wiedzą o Jadłodzielni, czyli osoby, które śledzą profil Foodsharing na Facebooku, które korzystają z naszej aplikacji, które przechodzą tędy i dowiadują się dzięki plakatom – wylicza pani Magda.
Rocznie w Polsce wyrzucamy 9 mln ton żywności. To tak, jakby zawartość 450 tys. wielkich ciężarówek trafiło od razu na śmietnik.
– Jesteśmy coraz bogatsi. Bogatszemu łatwiej wyrzucić, bo ma pieniądze – mówi właściciel piekarni Wojciech Smętek. – Jak komuś nie starcza do pierwszego, to gospodaruje tak, że raczej nie pozostają zmarnowane i niewykorzystane produkty – dodaje.
Są jednak organizacje, które starają się uratować żywność przed utylizacją. Jedzenie, które już nie zostanie sprzedane, a wciąż nadaje się do spożycia, odbierają od sieci handlowych i przekazują osobom potrzebującym. Federacja Banków Żywności to organizacja, która działa od 20 lat i ma 32 oddziały w Polsce.
– Dysponujemy dwoma samochodami-chłodniami. Te dwa samochody w ciągu całego dnia jeżdżą po krakowskich placówkach i przywożą żywność do naszego magazynu albo zawożą bezpośrednio do organizacji – mówi Beata Ciepła, wiceprezes Federacji Polskich Banków Żywności.
Dariusz Owczarek pracuje w krakowskim Banku. Codziennie odbiera nawet cztery tony jedzenia, którego sklepy już nie sprzedadzą ze względu na krótki termin przydatności. Przyjmuje również dania, których – choć są świeże – nie zdołały sprzedać restauracje.
– Zamiast go wyrzucać, od razu dają go do chłodni. To jest zamrożony kurczak gotowy do spożycia po rozmrożeniu – podaje jeden z przykładów pan Dariusz.
Tylko w Małopolsce co miesiąc z pomocy Banków korzysta 40 tysięcy ludzi. Jednym z takich miejsc jest stowarzyszenie dobroczynne “Betlejem”.
– Przychodzi dużo biednych z zewnątrz, którzy się u nas zaopatrują, dostają paczki z takimi często bardzo ekskluzywnymi towarami. Zdarzało się, że dostawaliśmy tu żabie udka, małże, mule… To zawsze jest miłe zaskoczenie – mówi z uśmiechem Jerzy Konieczny ze stowarzyszenia.
– Jak tylko mam czas, to zaglądam tutaj. Mam bardzo niską emeryturę, 987 zł – przyznaje Bronisław Umiński. – Pomoc doraźna dużo daje, nie muszę już kupować w sklepie, a warzywa, owoce są potrzebne człowiekowi do funkcjonowania – dodaje.
Jan Kuroń to wnuk Jacka Kuronia, który założył pierwszy w Polsce Bank Żywności. Ambasadorem Banku Żywności był ojciec Jana, Maciej. Jan Kuroń jest już trzecim pokoleniem, zaangażowanym w idee niemarnowania, prowadzi warsztaty i szkolenia.
– Trochę nasze wygodnictwo: wszystko kupujemy plastrowane. A wszystko, co jest w kawałku, jak ser na przykład, utrzymuje [świeżość – red.] dużo dłużej niż plastrowane. Jest mniejsza powierzchnia, gdzie dostają się bakterie i mniejsza powierzchnia, gdzie wszystko się wysusza – tłumaczy. – Bardzo często przysmażam wędliny, po czym je zamrażam. Mam bazę pod bigos, pod zapiekankę – zdradza.