PolskaNie żyje półtoraroczny chłopiec. Nad Maksymilianem i jego siostrą miał się znęcać kochanek matki

Nie żyje półtoraroczny chłopiec. Nad Maksymilianem i jego siostrą miał się znęcać kochanek matki

Z pozoru normalna rodzina. Matka, ojciec i dwójka dzieci. Dziś półroczny Maksymilian nie żyje. Jego 2,5 letnia siostra była straszona, szarpana i podduszana. Nad dziećmi miał się znęcać kochanek matki…

Nie żyje półtoraroczny chłopiec. Nad Maksymilianem i jego siostrą miał się znęcać kochanek matki

07.08.2017 | aktual.: 08.01.2021 16:37

Ostatni raz widziałem dzieci w czwartek. Poszedłem z nimi na plac zabaw. Nie było żadnych śladów. Wróciłem do mieszkania. Dzieci wykąpałem. Położyłem Maksymiliana spać i Lena też usnęła - opowiada Ryszard Bocheński, ojciec dzieci.

Pan Ryszard nie mieszka z żoną od kilku tygodni. Przyjeżdżał, aby zajmować się dziećmi. Dzień po ostatniej wizycie wydarzyła się tragedia. Sześciomiesięczny Maksymilian trafił do szpitala z ciężkimi obrażeniami ciała. Chłopca nie dało się uratować.

Zadzwoniłem do żony. Powiedziała, że zatrzymało mu się serce. Mówiła o tym spokojnie. Powiedziała, że długo nie wstawał i jak do niego zajrzała, to był już cały siny. Zaczęła go reanimować - mówi Ryszard Bocheński.

Początkowo policja podejrzewała, że dziecko zostało pobite przez któregoś z rodziców. Parę zatrzymano. Matka, 22-letnia Karina, usłyszała zarzut zabójstwa swojego sześciomiesięcznego syna.

Od pół roku rodzina objęta była procedurą niebieskiej karty. Założono ją, bo zdaniem pielęgniarki środowiskowej, Karina nie dawała sobie rady z prowadzeniem domu i wychowaniem Maksymiliana oraz jego dwuletniej siostry Leny. W kwietniu Karina powiadomiła policję o podejrzeniu, że właśnie nad Leną znęca się jej ojciec. Wszczęto postępowanie. Jednak podejrzenia nie potwierdziły się i postępowanie umorzono. Teraz, już po śmierci Maksymiliana, okazało się, że dziećmi często zajmował się Grzegorz B., przyjaciel matki. To on opiekował się rodzeństwem w dniu tragedii.

Mężczyzna wskazał, że matka wyszła na stację benzynową po odbiór przesyłki. W domu przebywał sześciomiesięczny Maksymilian. Dziecko spało. Gdy się obudziło, podszedł do łóżeczka i wziął dziecko. W tym czasie miała zadzwonić matka, co spowodowało upuszczenie dziecka na podłogę. Twierdzi, że próbował je reanimować. Być może w trakcie tej reanimacji dziecko jeszcze kilkakrotnie uderzyło główką o podłogę. Następnie odłożył dziecko do łóżeczka nie mówić nic matce, co się wydarzyło. Kiedy matka wróciła, pojechał do swojego domu - Ewa Romankiewicz, rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie, relacjonuje wyjaśnienia Grzegorza B.

Wersji Grzegorza B. nie potwierdzają wstępne wyniki sekcji zwłok. Zadaniem biegłego, śmierć chłopca nie była spowodowana przypadkiem lecz celowym działaniem. Mężczyzna musiał z premedytacją bić jakimś narzędziem Maksymiliana albo uderzać jego głową o podłogę lub ścianę.
Grzegorz B. był dla rodziny Maksymiliana bardzo bliską osobą. Mężczyzna prowadzi firmę stolarską, to także mąż i ojciec.
– Miałem do niego pełne zaufanie. Ufałem mu jak bratu. Jak byłem młody, szukałem dorywczej pracy na wakacje. Tam go poznałem. Zacząłem tam pracować na stałe. Podobno od półtora roku przebywał u nas w domu, ale żona nic o tych wizytach nie mówiła – mówi Ryszard Bocheński
O wizytach Grzegorza B. matka zmarłego chłopca nie mówiła nikomu. Kobieta odmówiła spotkania przed kamerą, ale w krótkiej rozmowie wyznała, że Grzegorz B. od dwóch lat był jej kochankiem. Wizyty mężczyzny były coraz częstsze, ponieważ relacje pomiędzy rodzicami dzieci popsuły się klika tygodni temu. Po jednej z kłótni ojciec dzieci wyprowadził się z domu.

Grzegorz B. często zostawał z dziećmi sam pod pozorem pomocy w opiece. – Grzegorz B. opowiedział przerażającą historię znęcania się nad 2,5-letnią Leną. Mężczyzna od roku lub nawet 1,5 znęcał się nad dziewczynką. Satysfakcję sprawiało mu to, że widzi przerażenie w oczach dziecka. Wskazywał, że niejednokrotnie wykorzystywał te momenty, kiedy rodzice dziecka zostawiali go z nim sam na sam. Znęcał się nad dziewczyną w ten sposób, że ją podduszał, szarpał, straszył. Powodowało to swoistego rodzaju rozluźnienie w nim – opowiada rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.

Malutka Lena była dręczona przez sadystę mimo tego, że rodziną opiekował się MOPS. Urzędnicy Ośrodka wysłali dzieci na kompleksowe badania, współpracowali z lekarzem pediatrą i dzielnicowym. Sąd Rodzinny na wniosek MOPS-u wyznaczył rodzinie kuratora. Nikt niczego nie zauważył.

Pierwsze sygnały, że Lena może być ofiarą przemocy, pojawiły się już rok temu. Dziewczynka trafiła wówczas do szpitala z połamanymi nogami.
– Jeżeli były złamane dwie nóżki, to musiał zadziałać jakiś szczególny mechanizm, który do tego doprowadził. Były brane pod uwagę działania celowe, ale nie mieliśmy żadnych dowodów. Zgodnie z procedurami została powiadomiona policja – wspomina prof. Bartosz Korczowski, ordynator oddziału pediatrii w Klinicznym Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie.

Policja jednak umorzyła śledztwo. Matka zeznała, że dziewczynka spadła z huśtawki. Biegły badający sprawę uznał jej wyjaśnienia za wiarygodne.
– Przemoc była stosowana przez osobę z zewnątrz. Nie było jej w rodzinie. Procedura „niebieskiej karty” dotyczy rodziny, ma wyjaśnić czy tam była przemoc i pomóc w jej przezwyciężeniu. Procedura zadziałała. Przemocy w rodzinie nie było – uważa Adam Szeląg z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie i jednocześnie przyznaje: – Wszystkie instytucje zaangażowane, a jednak doszło do tragedii. Będziemy to sprawdzać, to też jest dla nas lekcja.

Matka dzieci nie zauważyła, że jej kochanek, Grzegorz B. od ponad roku znęca się nad Leną. Jak twierdzi, mężczyzna odurzał ją i dzieci narkotykami. Czy mówi prawdę?
– Byliśmy w kontakcie z kuratorem sądowym, z dzielnicowymi. Prawdą jest, że służby nie dostrzegły oznak maltretowania dziecka. Bo też fizycznie tych oznak nie było. Nie umiem sobie wyobrazić, że można bić dziecko i nie ma śladów. Jaka to jest umiejętność? Jesteśmy przekonani, że wszystkie nasze czynności wykonaliśmy właściwie. Oczywiście zawsze pozostaje dylemat moralny – mówi Irena Marszałek, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rzeszowie.

Grzegorz B. odpowie za zabójstwo półrocznego Maksymiliana i znęcanie się nad 2,5 letnią Leną. Grozi mu za to dożywocie. Przed sądem, decydującym o jego areszcie, Grzegorz B. nie przyznał się do winy. Odmówił składania wyjaśnień. Nie podtrzymał również zeznań składanych wcześniej w prokuraturze. Rodzice zmarłego Maksymiliana są na wolności. Ostatecznie nie postawiono im żadnych zarzutów.

Wybrane dla Ciebie