Z powodu epidemii koronawirusa w tym roku nie będzie klimatu dla kredytów

Główna tendencja na polskim rynku kredytowym, którą można obecnie zaobserwować w oparciu o dane z Biura Informacji Kredytowej, to zmniejszenie się liczby kredytów mieszkaniowych o 23 proc., a konsumpcyjnych o ok. połowę, porównując kwiecień 2020 r. do analogicznego okresu roku ubiegłego – mówi Mariusz Rutke, ekspert z zakresu finansów w Wyższej Szkole Bankowej w Chorzowie. Według niego kryzys w tej sferze jest spowodowany epidemią koronawirusa i związanym z nią spowolnieniem gospodarki.

„Na początku maja było małe odbicie, które widać w zwiększonej liczbie składanych zapytań o kondycję klientów i kontrahentów, ale potem ten poziom znowu się ustabilizował i nie pojawiły się dalsze wzrosty. Jeżeli porównamy – zgodnie z danymi BIK – drugą połowę maja do roku poprzedniego, to jest 30 proc. mniej zapytań o kondycję klientów i kontrahentów” – mówi Mariusz Rutke.

W jego opinii kolejnym znaczącym trendem jest zaostrzenie polityki banków w zakresie udzielania kredytów. „Banki zaostrzają kryteria, które muszą spełniać kredytobiorcy z obawy przed tym, że kredyty nie będą spłacane. Trzeba pamiętać, że dla całego sektora bankowego najważniejsze jest utrzymanie płynności finansowej i zachowanie wypłacalności” – podkreśla Rutke. „A jeżeli dużo firm i osób fizycznych będzie zalegało ze spłatami, banki mogą nie dysponować wystarczającymi środkami na wypłaty dla osób, które mają pieniądze zgromadzone w depozytach czy na rachunkach bankowych” – uzupełnia.

Jak tłumaczy ekspert z WSB w Chorzowie, znaczące koszty, które osłabiają płynność instytucji finansowych, generują też wszelkie działania windykacyjne, tworzenie rezerw zawiązywanych przez banki na tzw. złe kredyty oraz udzielane kredytobiorcom wakacje kredytowe. Dlatego banki obecnie bardzo dokładnie weryfikują sytuację majątkową osób ubiegających się o kredyt. „Dotychczas np. w przypadku osób fizycznych sprawdzane były dochody z ostatnich lat, np. poprzez PIT z 2019 r. Teraz sytuacja się trochę zmieniła, wiele banków weryfikuje to, co się stało po marcu 2020 r. I to dotyczy wszystkich rodzajów kredytów” – tłumaczy Rutke.

Zaznacza, że przy kredytach konsumpcyjnych promowane są osoby o wyższych dochodach oraz te, które mają stałe umowy o pracę. Według niego negatywnie są postrzegane osoby na umowach cywilnoprawnych czy prowadzące działalność gospodarczą, a przy kredytach hipotecznych wręcz nie są brane pod uwagę. Przy kredytach hipotecznych dodatkowym utrudnieniem jest również znaczące zwiększenie wkładu własnego do 20-40 proc. „Dla wielu osób będzie to bariera nie do przebycia” – mówi Rutke. W przypadku kredytów dla firm brana jest pod uwagę również branża. Mniejsze szanse na kredyt mają np. firmy gastronomiczne czy hotelarskie.

Również ze strony ewentualnych kredytobiorców istnieje obecnie duża ostrożność w występowaniu do banków o udzielenie kredytu. Mariusz Rutke podkreśla wagę tzw. aspektu psychologicznego. „Wiele osób i firm obawia się o przyszłość w sytuacji niepewnego zatrudnienia i potencjalnego ryzyka obniżenia lub całkowitej utraty dochodów. W takim momencie ludzie nie są skłonni, by więcej wydawać i nie zaciągają kredytów” – podkreśla ekspert.

„Z powodu epidemii i lockdownu szykuje nam się spowolnienie gospodarcze, przewidywany przez wielu ekonomistów i agencje ratingowe kilkuprocentowy spadek PKB (produkt krajowy brutto). A jeśli spadnie PKB o 3-4 proc., automatycznie spadną dochody i wzrośnie bezrobocie, a pętla kryzysu może pokazać się na horyzoncie. Natomiast, jeżeli spojrzymy na rynek kredytów, to trzeba powiedzieć jasno, że kryzys już jest” – stwierdza Mariusz Rutke. „Trzeba jeszcze pamiętać, że istnieje ryzyko drugiej fali koronawirusa w okresie jesiennym, a jeśli ona nastąpi, problemy się pogłębią” – dodaje.

Na razie – według eksperta – wzrost bezrobocia o 5,8 proc. (dane Głównego Urzędu Statystycznego) nie jest alarmujący, a odmrażanie gospodarki następuje w szybkim tempie. Rutke widzi też korzystne rozwiązania dla rynku kredytowego w przygotowanej przez rząd Tarczy Antykryzysowej 4.0. „Takim elementem stricte odnoszącym się do kredytów i rynku bankowego jest umożliwienie Bankowi Gospodarstwa Krajowego w tym i w przyszłym roku dopłacania firmom do oprocentowania kredytu (1 do 2 punktów procentowych). To jest bardzo istotne, bo może pomóc bankom komercyjnym poprawić ściągalność, a klientom dać pewien oddech w przyszłości” – mówi Rutke.

W jego opinii szansą dla kredytobiorców (osób fizycznych i firm) są oferowane przez banki już od marca wakacje kredytowe (zazwyczaj na okres 3-6 miesięcy). „Są one po to, by klienci mieli czas na poprawę swojej sytuacji finansowej i aby później – również z korzyścią dla banku – mogli spłacić kredyt w całości” – wyjaśnia ekspert. Trzeba pamiętać jednak, że wakacje kredytowe przysługują wyłącznie tym, których przyczyną spadku dochodów była epidemia koronawirusa.

„Najlepszy scenariusz dla polskiego rynku kredytowego, to ten, w którym nie będzie drugiej fali koronawirusa i liczba wniosków o kredyt oraz przyznawanych kredytów pod koniec roku będzie równa tej na koniec 2019 r. Ale jest to scenariusz optymistyczny, który zakłada, że gospodarka bardzo szybko wróci do normy. A o to może być trudno” – podsumowuje Mariusz Rutke.