Z dnia na dzień stała się bezdomna, synowie nie chcą jej widzieć. Dlaczego?

Miała wielki majątek, dziś nie ma niczego. 66-letnia pani Janina z dnia na dzień stała się bezdomna. Wini za to swoich synów, bo – według niej – to oni przyczynili się do jej dramatu.
Ale czy ma rację?


Pod koniec września mieszkańcami Janowa pod Otwockiem wstrząsnęła wiadomość o tym, że 66-letnia pani Janina – była sołtys i radna – została bez dachu nad głową.

– Została na ulicy, praktycznie bez niczego. Nie wolno jej wejść do domu, nie wolno wziąć rzeczy osobistych. W jej mieszkaniu nie wiadomo, kto robi, co chce z jej rzeczami. A ona się tuła po ludziach – mówi Hanna Zawada, bratowa pani Janiny.

Na początku 66-latka trafiła do pani Ireny.

– Nie miała, gdzie spać, więc daliśmy jej łóżko. Musiałam też dać jej coś na zmianę, bo wyszła bez niczego – mówi Irena Rosłaniec. I dodaje: – Teraz Janina nocuje u mnie dwa, trzy razy w tygodniu. Innym razem jest u siostry albo u koleżanki. Strasznie to znosi, płacze, całe noce nie śpi.

Wsparciem dla pani Janiny jest jej siostra.

– Przecież to z pokolenia był jej dom rodziny. Wychowała czworo dzieci. Żeby nie wiem, co się działo, to jak można wypędzić matkę na bruk? – pyta Teresa Białek.

Gospodarstwo

Jeszcze osiem lat temu pani Janina była właścicielką gospodarstwa ze szklarniami. Po śmierci męża, w połowie lat 90., kobieta została na gospodarstwie z dwoma synami – Piotrem i niewidomym niemal od dzieciństwa Pawłem. Gdy w 2013 roku u kobiety stwierdzono guza mózgu, w obawie o najgorsze, przepisała gospodarstwo Piotrowi, a dla siebie i niepełnosprawnego Pawła pozostawiła mieszkanie na rodzinnej działce. Po udanej operacji pani Janina wróciła do domu. Wtedy miał zacząć się rodzinny dramat.

– Po wyjściu ze szpitala Piotr mi powiedział, że tu już nic mojego nie ma, że mam zapomnieć, że to było moje. To było okrutne – mówi pani Janina.

– Z kolei Paweł stał się bardzo złośliwy. Jak zwracałam mu uwagę, to na każdym kroku robił mi na złość – dodaje kobieta.

Konflikt

Konflikt rodzinny między matką a niepełnosprawnym synem narastał z dnia na dzień, dlatego ośrodek pomocy społecznej zaproponował wsparcie rodzinie.

– Ośrodek w Karczewie podejmował wszelkie działania, chociażby poprzez możliwość uczestnictwa w mediacji. Naatomiast nie przyniosło to skutku, ponieważ jedna ze stron zrezygnowała, była to pani Janina. Sytuacja w rodzinie pogorszyła się, coraz częściej dochodziło do kłótni i awantur. Pan Paweł, mówiąc dosłownie, już nie wytrzymał – mówi Ireneusz Lubryczyński z Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Karczewie.

Latem tego roku niewidomy syn pani Janiny powiadomił prokuraturę o przemocy ze strony matki.

– Było wezwanie do prokuratury, stawiłam się. Dowiedziałam się, że pani prokurator wzywa policję, że mam opuścić dom. Przyjechałam na podwórko, policja za mną i kazali wziąć swoje rzeczy. Wyszłam tak jak stałam i tak mnie zostawiono. Usłyszałam, że jestem podejrzana o przemoc w rodzinie – mówi kobieta.

Czy zdarzało się, że pani Janina popchnęła syna, albo go szturchała?

– Nie – zapewnia.

W piśmie do ośrodka pomocy społecznej syn pani Janiny pisał o trwającej od kilku lat przemocy psychicznej.

– Nie wiem, czemu tak napisał – dodaje 66-latka.

Prokuratura zastosowała wobec 66-letniej kobiety dotkliwe sankcje: policyjny dozór, a także nakaz opuszczenia mieszkania. Pani Janina nie pogodziła się z tą decyzją – rodzina spotkała się na sali sądowej.

– Nie mogłem już dłużej znieść takiego zachowania i traktowania mnie. Mówiła, że jestem do niczego, że jestem zerem. Mówiła, że żałuje, że mnie urodziła. I że w dzieciństwie za mało mnie tłukła, żeby coś mi wbić do głowy. Wielokrotnie mama doprowadziła mnie do takiego stanu, że miałem chęć odebrać sobie życie – mówił przed sądem pan Paweł.

– Mama jest dwuulicowa. Na zewnątrz próbuje pokazywać, jaka jest cudowna, pokazywać, że jest diamentem. Ale ten diament ma skazę i jest bezwartościowy – mówił w rozmowie z reporterem Paweł Milczarek.

Mężczyzna przekonuje, że niejednokrotnie był bity.

– Za to, że nie spełniam jej oczekiwań, nie spełniam jej wymagań i nie robię tego, co ona chce. W dzieciństwie nie było tygodnia, żeby nie rwała rózgi i mnie nie biła. Za to na przykład, że coś zjadłem, albo za to, że miałem wysoki cukier, za to, że się musiała za mnie wstydzić. Powtarzała to bardzo często – opowiada mężczyzna.

– Ostatnio uderzyła mnie we wrześniu. Rano wstałem, poszedłem do toalety, słyszałem jak matka idzie do mojego pokoju. Wyszedłem z toalety i mnie wtedy zaatakowała i kazała wy… z domu. Biła mnie po piersi i pchała – mówi mężczyzna.

Co było powodem?

– Matka przywiązała do barierki, której się trzymam, kępę kwiatów. Jak szedłem, o mało bym się nie wywrócił. Przeciąłem sznurek, na którym wisiały kwiaty, dlatego tak się zachowała. Jakby miała, choć odrobinę empatii, bo matka nie posiada empatii, ani poczucia winy, to wzięłaby jakaś tyczkę i do niej przywiązała kwiaty, a nie do barierki – mówi pan Paweł.

Słowa pana Pawła potwierdził jego brat, ale nie chciał przed kamerą wypowiadać się na temat matki. Ona zaś uważa, że krzywda, jaka ją spotkała, jest następstwem zmowy braci, którzy chcieli pozbyć się matki z domu, by za jej plecami sprzedać zadłużone gospodarstwo.

– Podłożem jest sprzedanie całego tego majątku. Opowiedziałam tę historię, bo zostałam pozbawiona swojego dorobku i wyrzucona na ulicę – mówi pani Janina. I dodaje: – Chcę wrócić do mojego dorobku, bo tam jest wszystko moje.

– Do matki mam szacunek, ale nic poza tym. Nigdy nie padło słowo „kocham” – ani od matki, ani ode mnie. Matka nigdy mnie nie przytuliła. Zawdzięczam jej ból i moje lęki – kwituje pan Paweł.