Trudna sytuacja na granicy polsko-białoruskiej.

Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest coraz trudniejsza. Kilka tysięcy zdesperowanych i oszukanych przez reżim Łukaszenki uchodźców próbuje przedostać się do Polski. Ofiarami
politycznych rozgrywek stali się ludzie.

Reporterka Uwagi! przez ostatnie dni obserwowała, co dzieje się przy granicy i w okolicznych lasach. Po białoruskiej stronie granicy powstał prowizoryczny obóz. Migranci ogrzewają się przy ogniskach, budują szałasy, śpią w namiotach lub pod gołym niebem. Większość czuje się oszukana, lecz mimo wszystko żyje nadzieją na wydostanie się z ze śmiertelnej pułapki.
– Proszą o podstawowe rzeczy: jedzenie i picie. Piszą, że jest im bardzo zimno, że nie wiedzą, czy wytrzymają noc. Rzeczywiście w nocy jest bardzo zimno, nie tylko ze względu na temperaturę, ale też wilgoć, która przenika przez ubranie do szpiku kości – opowiada Kalina Czwarnóg z fundacji „Ocalenie”. I dodaje: – Mamy też sytuacje, w których ludzie mówią, że potrzebują pomocy medycznej i najgorsze jest odpowiadanie, że nikt im nie jest w stanie pomóc, bo są po białoruskiej stronie.

W wyniku uszczelnienia granicy, działający na tamtych terenach wolontariusze, coraz rzadziej otrzymują sygnały z prośbą o interwencję. Uchodźcy, którzy utkwili w strefie stanu wyjątkowego, mogą jednak liczyć na pomoc mieszkańców przygranicznych miejscowości. – Niedawno dostaliśmy informację o Syryjczyku, który leżał sam w podmokłym lesie. Potrzebował
pomocy, nie mógł jeść ani pić, ponieważ był tak wyczerpany, że wymiotował wodą. Miał problemy z nogą i chyba też połamane żebra. Wymagał wyniesienia z tamtego miejsca – opowiada Joanna Łapińska z Białowieży. I dodaje: – Poszłyśmy tam z koleżanką i wezwałyśmy też znajomych, którzy pomogli go wynieść. Poczekaliśmy aż przyjedzie karetka. Innym razem pojawił się sygnał o rodzinie z dziećmi.

– Było wśród nich trzyletnie dziecko. I w XXI wieku nagle trzeba w trzcinowisko nieść małemu dziecku wrzątek, bo nie wiadomo, co zrobić w takiej sytuacji. To są takie wątpliwości moralne, czy jak zadzwonimy po Straż Graniczną to oni będą bezpieczni, czy jednak zabrać ich do domu? To są decyzje, które stale trzeba podejmować w trosce o tych ludzi, ale też o nasze bezpieczeństwo, bo my też nie chcemy narażać się na zarzuty jakiegoś nielegalnego pomagania – zaznacza pani Joanna.

„Zostawiłem pracę i przyjechałem działać”

Część osób, którym udało się wydostać ze strefy stanu wyjątkowego, nadal koczuje w przygranicznych lasach. Migranci, kilkukrotnie zawracani na Białoruś, są w stanie skrajnego
wyczerpania. – W czasie rozmowy te osoby cały czas powtarzają: „No to the border, no Bialorus”. One wiedzą, że mogą zostać wywiezione i my stwarzamy nadzieję na to, że procedury będą przestrzegane, aczkolwiek ja sama, słysząc takie pytania i patrząc w oczy tym osobom, jestem w stanie powiedzieć tylko, że nie wiem i to jest bardzo trudne – mówi Anna Chmielewska z fundacji „Ocalenie”.

– Ostatnio z kolegą uratowaliśmy w lesie człowieka. Chodziliśmy i szukaliśmy zbłąkanych dusz. On leżał twarzą do ziemi i zamarzał. Daliśmy mu śpiwór, jeść, pić i tylko dzięki temu przeżył, mówił, że umiera, wydawał się pogodzony z tą sytuacją – opowiada wolontariusz Piotr Matecki. I dodaje: – Warto było tu przyjechać, bo przynajmniej jedna osoba została uratowana. Przyjechałem z Norwegii, gdzie żyję i pracuję. Zostawiłem pracę i przyjechałem działać tutaj, bo nie mieści mi się to wszystko w głowie.

Diyar

Diyar mieszka w Iraku, od miesiąca szuka swojego kuzyna, który wraz z rodziną poleciał do Mińska. Kontakt z nimi urwał się, kiedy przekroczyli granice Polski. – Przez 15 dni nie wiedzieliśmy, co się z nimi dzieje, po 15 dniach dostaliśmy maila, że są w ośrodku dla cudzoziemców w Polsce. To trudne dla nas jako krewnych, że trzy osoby z naszej rodziny zniknęły. Przez ten czas martwiliśmy się o nich, nie wiedzieliśmy, czy żyją – opowiada Diyar Qaradaghi. I zaznacza: – Większość ludzi na granicy polsko-białoruskiej to ludzie posiadający dyplomy, tytuły magistra i doktoraty w różnych dziedzinach. Ale u nas nie mają możliwości znalezienia pracy i zarobków, dlatego emigrowali. Kiedy jest wojna, ludzie uciekają. Drugim powodem jest okupacja kraju przez inne kraje, trzecim – źle sprawowana władza, to dwie partie polityczne w rękach dwóch kurdyjskich klanów. Te partie rządzą od 30 lat. Nie mogły zapewnić
obywatelom dobrego życia. Przychody z ropy służą ludziom tych partii, wydawane są na ich zachcianki. Dlatego młodzi tracą nadzieję i emigrują.

„To też są ludzie”

Uchodźcy podzielili mieszkańców Podlasia. Jedni pomagają, inni czują lęk. Na pewno nikt nie chce, żeby w lasach tuż obok nich umierali ludzie. – Środowisko jest podzielone, być może wynika to z jakiejś niewiedzy, ze strachu, z obawy. Ja zawsze tłumaczę, że to też są ludzie. Że oni potrzebują pomocy, znaleźli się w tragicznej sytuacji. Jest coraz zimniej, a oni potrzebują pomocy, żeby przeżyć – mówi Monika Bałut. W ostatnich dniach w okolicach Hajnówki doszło do brutalnego ataku na uchodźców. Jedna z rodzin została zaatakowana łomami. Agresorzy zniszczyli także samochody interweniujących w lesie lekarzy.

– Jest to pierwszy tego typu znany incydent, natomiast należy podkreślić, że od wielu tygodni Polacy tutaj mieszkający robią niesamowitą pracę humanitarną, ponieważ tutaj nie mają dostępu organizacje humanitarne, a oni tutaj mieszkają. Taki incydent nie powinien przyćmić pracy i wysiłku, który wkładają mieszkańcy Podlasia – uważa Iwo Łoś, wolontariusz Grupy Granica.

Napięcie na granicy eskaluje z każdym dniem. Podburzani przez białoruskie służby migranci próbują wymusić otwarcie granicy. Na przejściu granicznym w Kuźnicy wciąż dochodzi do ataków na polskie służby. Również w innych miejscach pasa granicznego zdesperowani imigranci nadal próbują przekraczać granicę Polski.