Tragedia na Bałtyku. „Nie pozwolono mi pożegnać się z mężem”

Pan Radosław zaginął z załogą na Bałtyku. Nie dość, że przez kilka tygodni los czterech młodych rybaków był nieznany, gdy morze wyrzuciło topielców, dla jednej z rodzin rozpoczął się kolejny koszmar.
Radosław Pasek z trzema kolegami wracał z połowu ryb na Bałtyku. Załodze brakowało godziny, by wpłynąć do portu. Wtedy doszło do katastrofy i zatonięcia kutra.

Mają na radarach, że kuter o godz. 2:19 zniknął z radaru. Nikt nie zareagował. Przyjechał armator do portu o godz. 6:15 i też nie wezwał pomocy. Pomoc wezwano dopiero po godz. 12 – wskazuje Dorota Pasek, wdowa po panu Radosławie.

– Kuter płynął w kierunku Mrzeżyna. Wykonał nagły zwrot na prawą burtę i zaginął. Temperatura wody nie była sprzyjająca. Wysokość fali w warunkach nocnych wynosiła 2-2,5 metra – mówi Rafał Goeck ze Służby Ratownictwa Morskiego SAR.

Pan Radosław był rybakiem z 23-letnim stażem na morzu.

– Z niejednej opresji wychodził, bo pływałem z nim dwa lata. Wydaje mi się, że [doszło do tragedii – red.] przez silny wiatr i dużą falę, że to była chmura ze szkwałem. Taka jednostka idzie pod wodę w minutę. On nic nie mógł zrobić, bo nie ma czasu na reakcję – mówi Arkadiusz Pasek, brat zaginionego.

Radosław Pasek na kutrze pełnił rolę szypra, czyli kierownika jednostki. W sezonie częściej bywał na morzu niż w domu, w którym czekali na niego kochająca żona, syn Kacper i córka Amelia.

– Był dobry, kochany i dbał o nas. Wszystkim pomagał, był przyjacielski i zawsze uśmiechnięty – wspomina Dorota Pasek.

Nadzieja

Kuter zatonął niedaleko plaży w Niechorzu. Płetwonurkowie znaleźli w nim jednego z rybaków, ciała dwóch pozostałych odnaleziono po około miesiącu. Los męża pani Doroty, cały czas był nieznany.

– To były dla mnie najgorsze dwa, trzy tygodnie. Ciągle myślałam, że mąż wróci. Że może ktoś ich wziął na inny kuter, czy statek, że może ktoś się odezwie, że mają ich za granicą, czy w innym porcie – mówi Dorota Pasek.

Po ponad miesiącu okazało się, że ciało męża jest Niemczech, znaleziono je w okolicach plaży w Trassenheide. Sprawą zajmowały się dwie prokuratury; polska w Gryficach i niemiecka w Stralsund. Po ponad trzech tygodniach od odnalezienia ciała, potwierdzono tożsamość rybaka.

– Jak odnaleźli męża to myślałam, że będę mogła jechać pożegnać się z nim, przytulić. Ale nie miałam takiej możliwości, nie pozwolili mi jechać. Tak powiedział mi prokurator – mówi Dorota Pasek.

Wdowa cały czas czekała na informacje z prokuratury w Gryficach, kiedy będzie można ściągnąć ciało do Polski, godnie pożegnać i pochować męża. Niestety okazało się, że wbrew jej woli, trzy tygodnie po potwierdzeniu tożsamości, ciało męża zostało skremowane w Niemczech.

– Najtragiczniejsze w tym wszystkim jest to, że choć ginie osoba, nie można się z nią pożegnać, nie można jej zobaczyć – mówi Paula Leszczyńska, siostrzenica pani Doroty.

Kremacja

Leszczyńska, która biegle zna niemiecki, pomagała wdowie w sprawach formalnych.

Razem z nią poszliśmy do prokuratury, żeby dowiedzieć się, dlaczego rodzina nie mogła pożegnać rybaka zgodnie ze swoją wolą i obrzędami religijnymi, które odbywają się przez ewentualną kremacją.

– We wszystkich pismach, a było kilka takich pism z prokuratury w Stralsund, znajdowało się zapewnienie, że po dokonaniu identyfikacji możliwy będzie odbiór zwłok. Nie było nigdy wcześniej takiej sytuacji, aby doszło do skremowania bez jakiejkolwiek konsultacji, powiadomienia drugiej strony o tym, że jest taki zamiar – mówi Agata Badura z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Prokurator podkreśla, że decyzja o kremacji była dla strony polskiej dużym zaskoczeniem.

– Dlatego wystąpiliśmy do strony niemieckiej z pismem o to, żeby uzyskać wyjaśnienia, z jakich stało się to przyczyn – dodaje Badura.

Z siostrzenicą wdowy pojechaliśmy do Niemiec, by spotkać się z prokuratorem ze Stralsund.

Prokurator Cloppenburg nie chciał jednak rozmawiać. Dostaliśmy odpowiedź e-mailem.

„Nie mogę udzielić wywiadu w sprawie zlecenia i wykonania kremacji zwłok Radosława Paska. Odmowa w dalszym ciągu opiera się na fakcie, że prokuratura w Stralsund nie brała udziału we wspomnianej kremacji. Prokuratura nawet nie wiedziała o kremacji. Polecenie kremacji wydało biuro Uznam-Nord. Prokuratura w Stralsund nie była również odpowiedzialna za informowanie krewnych”, czytamy w odpowiedzi.

Zwróciliśmy się do przedstawiciela biura Uznam-Nord, który wydał decyzję o kremacji. Oto odpowiedz: „Wola pochówku zmarłego nie była nam znana. Ponadto zwłoki powinny być przetransportowane do krematorium w ciągu dziesięciu dni od śmierci zgodnie z prawem lokalnym. Ze względu na długi okres pomiędzy śmiercią, a zgodą na pogrzeb wydaną przez prokuraturę w Stralsund, pochówek został zlecony, jako pilny/potrzebny”.

Ubezpieczenie

Niemcy od identyfikacji rybaka wstrzymali się z kremacją 18 dni. Dlaczego nie interweniowała polska prokuratura?

Dodatkowo, wdowa musiała zapłacić za odzyskanie prochów prawie 1400 euro.

– Zabrakło dobrego przepływu informacji pomiędzy stroną niemiecką, a polską. Ale na pewno jest to istotne i cenne doświadczenie na przyszłość. Przykro mi, że nabywamy w taki sposób doświadczenie – mówi prokurator Badura.
Radosław Pasek był jedynym żywicielem rodziny. Żona zajmowała się dziećmi i domem. Po tragedii nie spotkała się ze współczuciem właściciela kutra.

– Kuter z załogą był ubezpieczony. Kuter na 400 tys., a ludzie tylko na 9 tys. – mówi pani Dorota i zaznacza: Mam żal do armatora, że rano o godz. 6 nie zadzwonił do SAR. Może chłopacy byli wtedy na tratwie, teraz się tego nie dowiemy. Może by jeszcze ich uratowali. On tylko stracił kuter, a ja straciłam męża. Nie przeprosił mnie, jak zadawałam mu pytania i się rozpłakałam to wyszedł.

Właściciel kutra nie chciał z nami rozmawiać.

Żal do prokuratury w Gryficach mają też pozostałe rodziny zmarłych rybaków. Według nich za wcześniej zakończono poszukiwania mężczyzn, bo jeszcze tego samego dnia. Rodziny domagają się też zbadania przyczyny katastrofy.