Seria groźnych pożarów na Śląsku

Pożar zabytkowym familoku w Czerwionce-Leszczynach pojawił się nagle, przerażeni mieszkańcy uciekali z mieszkań w samej bieliźnie, z dziećmi na rękach. Po chwili okazało się, że płonie następny budynek. Kilkanaście rodzin straciło cały swój majątek. Jak doszło do tragedii?

Pożar

W ubiegłym roku z zabytkowych budynków w Czerwionce-Leszczynach trzeba było ewakuować 50 osób. Ludzie uciekali przed ogniem w popłochu.
– Chciałam już iść spać, ale wybiło nam korki. Mąż wyszedł na klatkę, a tam pożar, ogień był wszędzie. Wszyscy w szoku, wyskakiwaliśmy w tym, w czym byliśmy. Syn wybiegł w samych spodenkach – opowiada Beata Maciejewska, która straciła w pożarze mieszkanie.

– Mąż wyszedł ostatni, bo chciał jeszcze ratować psa, który schował się pod wannę. Wyciągał ją, ona go gryzła. Nie udało się, bo by się spalił razem z psem.

– Mąż powiedział, że dach nam się pali. Szybko zadzwoniliśmy po straż pożarną. Pani, która przyjmowała zgłoszenie, powiedziała, że wiedzą już, że jest pożar i są już tam strażacy. Nikt na początku nie skojarzył, że tam jest więcej niż jeden pożar – wspomina Aleksandra Szymura.

Dobytek kilkunastu rodzin spłonął doszczętnie. Straty były liczone w milionach. Pożary były bardzo podobne do siebie, oba zaczęły się na strychach familoków. Jeszcze w trakcie akcji gaśniczej, strażacy zaczęli podejrzewać, że doszło do podpalenia. Policjanci szybko wpadli na trop 30-letniego Rafała T.

– Pomagał w gaszeniu tego drugiego budynku. Miał lekko poparzoną rękę, opatrywali go. Dopiero później ktoś policji powiedział, że w karetce jest ten „czerwieński podpalacz” – mówi Piotr Musioł.

„Zaburzona osobowość”

30-letni Rafał T. to bezdzietny kawaler, absolwent studiów inżynierskich na Politechnice Śląskiej. Mężczyzna mieszkał z rodzicami i pracował jako specjalista do spraw kontroli jakości. W grudniu 2018 roku został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata za osiem podpaleń.

Według prokuratury oskarżony Rafał T. kupił piwo, poszedł na ulicę Hallera w Czerwionce-Leszczynach i zapalniczką podpalił strych jednego z budynków. Popijając, patrzył, jak szaleje ogień. Po kilkudziesięciu minutach miał podpalić kolejny budynek. Przypadkowi świadkowie nagrali mężczyznę, jak obserwuje akcję gaśniczą.

– Mieliśmy do czynienia z bardzo dużym pożarem, który szybko się rozprzestrzeniał. Mężczyzna nie potrafił powiedzieć, co nim kierowało. Powiedział, że nie wie, dlaczego to zrobił. Na tamtym etapie śledztwa wykazywał dużą skruchę. Płakał, szlochał, przepraszał, nie był w stanie powiedzieć przez to słowa – zaznacza Malwina Pawela-Szendzielorz z Prokuratury Rejonowej w Rybniku.

– Po kilku miesiącach mamy całkowitą zmianę jego zachowania. Zaprzecza, że cokolwiek zrobił, wypiera się zeznań. Mówi, że policja nie ma żadnych dowodów – dodaje.

Biegli wnikliwie przebadali podejrzanego. – Biegli wskazują, że nie zostały spełnione wszystkie przesłanki, jednoznacznie wskazujące, że mamy do czynienia z piromanem. Stwierdzili, że mamy do czynienia z osobą, która ma zaburzoną osobowość. Po pierwsze potrzebuje silnych bodźców emocjonalnych oraz zainteresowania otoczenia. Zdaniem biegłych, podpalenia miały na celu wzbudzenie zainteresowania innych osób oraz rozładowanie złych emocji – mówi Pawela-Szlendzielorz.

Podpalił przyjaciół?

W jednym z budynków, które według prokuratury miał podpalić Rafał T., mieszkali jego bliscy znajomi. Domniemany podpalacz został nawet ojcem chrzestnym córki państwa Maciejewskich. Ogień został podłożony tuż obok ich mieszkania.

– Bywał u nas dzień w dzień, czasem nawet częściej. Trochę mnie to nawet denerwowało, nie ukrywałam tego przed nim. To był nasz przyjaciel. Jestem w szoku, że on mógł podpalić dom swojej córki chrzestnej – podkreśla Beata Maciejewska. I dodaje: – Miesiąc przed pożarem zamówiliśmy pizzę. Pan, który ją przywiózł, ostrzegł nas, że mamy pod drzwiami rozlaną benzynę. Gdyby nie on, to nie wiem, czy on by nas już wtedy nie podpalił.

Mieszkańcy łączą Rafała T. także z innymi podpaleniami. – Spłonął mi samochód. Potem znajomy policjant opowiedział mi, że złapano go, jak podpalał inny pojazd i wtedy przyznał się też do podpalenia mojego. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego to zrobił, ale podobno jak się to paliło, to stał kawałek dalej w lesie i patrzył, jak strażacy gasili – mówi Piotr Musioł.

– W miejscowości obok spłonął zakład tapicerski. Syn przyjaciela tego podpalacza miał tam praktyki, na które on go zawoził i z nich odbierał. Ciężko uwierzyć w takie przypadki i zbiegi okoliczności – dodaje Aleksandra Szymura.

Domniemanemu podpalaczowi grozi maksymalnie 15 lat więzienia. Ofiary pożarów będą się od niego domagały także rekompensat za poniesione straty.

– Nawet jeśli ktoś poniesie karę za to, co się stało i poniesie konsekwencje, to nic nie odwróci już tego, co się stało. To zostało w nas, wciąż jest żywe i tak będzie. Na dźwięk straży pożarnej cały czas pojawia się niepokój. Teraz jest dobrze, bo on jest w areszcie, ale co będzie, jak on wyjdzie? – zastanawia się Aleksandra Szymura.