Pokonali wschodnią i zachodnią granicę Polski. “To był dramat, szliśmy bez wody i bez jedzenia”

– To był dramat, nie było wody, nie było jedzenia. Białorusini mówili, idźcie do Polaków, a Polacy mówili, idźcie na Białoruś – opowiadają migranci, którzy przebywają w ośrodku dla cudzoziemców w niemieckim Eisenhuttenstadt.

Do pilnie strzeżonego ośrodka, po wcześniejszej weryfikacji, mogliśmy wejść na półtorej godziny w obecności ochrony. Na miejscu obecni byli dziennikarze z całego świata. To ostatnia taka wizyta, bo uchodźców z dnia na dzień przybywa.

– To jest jedyny ośrodek, w którym rejestrujemy nowo przybyłych. Dziennie przybywa tutaj około 120 osób. W tym roku 3820 osób przybyło tu przez Białoruś – mówi Olaf Jansen, dyrektor Centralnego Urzędu ds. Cudzoziemców w Eisenhuttenstadt. I dodaje: – Jest to wielkie wyzwanie, ponieważ wzrost liczby uchodźców jest bardzo duży, ale wszystko jest do opanowania.

Wizyta w ośrodku w Eisenhuttenstadt to jedna z niewielu okazji by bezpośrednio porozmawiać z uchodźcami i dowiedzieć się, jak wygląda ich droga z Iraku, Syrii, Kurdystanu, czy Afganistanu do Niemiec. W większości to młodzi mężczyźni, 20 proc. stanowią rodziny z dziećmi.

– Przyjechaliśmy do Niemiec i teraz jest dobrze, ale wcześniej tak nie było, było bardzo ciężko i zimno. Na granicy są całe rodziny z dziećmi, które potrzebują pomocy medycznej. Są bez jedzenia i wody – wskazuje jeden z mężczyzn.

– Droga przez granicę jest bardzo niebezpieczna. Jak przez 10 dni nikt ci nie pomoże na granicy, to bardzo możliwe, że umrzesz. Polska Straż Graniczna mówi, że zabierze nas do obozu, a w rzeczywistości odwozi nas na białoruską stronę – dodaje mężczyzna.

– Jeden Syryjczyk powiedział do polskiego strażnika proszę daj mi wody, a tamten tylko się śmiał i mówił, żebyśmy sobie poszli – opowiada inny mężczyzna.

– Mówiłem, proszę, zabierzcie nas do obozu, chcę zostać w Polsce i u was pracować. Mówiłem im, ten człowiek jest barberem, ktoś inny pracował w restauracji, jako szef kuchni, kolejny jest krawcem, nauczycielem. Mamy dobre zawody, więc mówiliśmy, że chcemy pracować w Polsce, ale oni mówili, że nie – opowiada jeden z uchodźców.

– Spędziliśmy na granicy polsko-białoruskiej 23 dni, bez jedzenia i bez wody. Nie spaliśmy, cały czas musieliśmy iść. Białorusini mówili, żeby iść do Polaków, a Polacy, żebyśmy szli na Białoruś. Białorusini zabrali nam pieniądze i telefony – relacjonuje około 10-letni chłopiec.
Droga migrantów zaczyna się zazwyczaj w Turcji, gdzie wsiadają do samolotów i lecą do Mińska. Ze stolicy Białorusi są wywożeni na granicę z Polską.

Z kolei z relacji rzeczniczki Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej wynika, że uchodźcy najczęściej próbują przekroczyć granicę polsko-niemiecką w samochodach.

– Są to dostawcze busy, gdzie ludzie przewożeni są w przestrzeniach bagażowych. Są to też samochody osobowe, gdzie cudzoziemcy jadą w nadliczbowej ilości. Niejednokrotnie kierowcy w trakcie zatrzymania starają się uciec funkcjonariuszom – opowiada Joanna Konieczniak. I dodaje: – Kierowcami są przeważnie młodzi mężczyźni, którzy zatrzymywani są przez funkcjonariuszy Straży Granicznej i funkcjonariuszy policji, z którymi współpracujemy. Częstokroć zdarza się, że ci cudzoziemcy, a także Polacy są pod wpływem alkoholu albo środków odurzających.

– W tej sytuacji, w której fala migracyjna sterowana jest przez Mińsk, wielu ludzi zastanawia się, ilu uchodźców jesteśmy w stanie przyjąć – mówi Andreas Oppermann, redaktor naczelny RBB we Frankfurcie nad Odrą. I dodaje: – Mała część społeczeństwa boi się obcych. Ale większość ludzi w ostatnich latach się dużo nauczyła – przekonali się, że można żyć wspólnie z uchodźcami. I jeszcze jedno – tutaj w rejonie przygranicznym  napływ uchodźców uratował szkoły przed zamknięciem. Wcześniej brakowało dzieci. To jest pozytywne doświadczenie.

Ośrodek dla uchodźców w 25-tysięcznym Eisenhuttenstadt istnieje od 1992 roku. Przeżywał już różne fale uchodźców, ta jest największa codziennie przybywa tu ponad 100 osób.

– Problemów z nimi nie mamy. Większość z nich to są ludzie młodzi, przede wszystkim mężczyźni. Na pewno w ich krajach są potrzebni do odbudowy miast po wojnie, my potrzebujemy raczej tylko wykwalifikowanych pracowników, a ci młodzi ludzie nie zawsze są gotowi do pracy – mówi jeden z mieszkańców Eisenhuttenstadt.

– Czuje się bezpieczna, chociaż czasem były problemy, ale nam nic złego nie robią – mówi starsza kobieta.

– Ich po prostu jest tutaj za dużo. Kradną, albo napadają na starszych ludzi, robią tylko bród i bałagan – uważa młoda mieszkanka Eisenhuttenstadt.

Imigranci w ośrodku mają zapewnioną opiekę medyczną, dostają około 400 euro miesięcznie na osobę, sami robią sobie zakupy. Zazwyczaj spędzają w ośrodku około cztery miesiące, tyle trwa procedura azylowa. Później jadą w głąb Niemiec.

– Na razie nie mamy żadnych planów. Jesteśmy zestresowani i zmęczeni. 10 dni byliśmy w drodze, zostaniemy tutaj. Wszyscy mamy marzenia, wszyscy mówią, że Niemcy są przyjaznym państwem, dobrym dla każdego. W Iraku nie mielibyśmy takiego życia – słyszymy od uchodźców.