„Obrażała i upokarzała”. Studenci oskarżają jedną z wykładowczyń

– Panowało ciągłe przerażenie. Padły słowa „głupie studenty”, „idiotko” – opowiadają studentki, które złożyły oficjalną skargę na jedną z wykładowczyń. Po blisko rocznym postępowaniu wyjaśniającym, mają wrażenie, że ich sprawę zbagatelizowano.

Na Uniwersytecie Gdańskim zawrzało, gdy rok temu studenci różnych roczników złożyli skargę do władz uczelni. – Panowało ciągłe przerażenie zajęciami. Jakieś wymioty, bóle brzucha, nieustanne poczucie lęku i płacz. Mnogość tych doświadczeń wszystkich roczników była dla nas sygnałem, że można to zakwalifikować jako mobbing – mówi Olga, studentka i starosta roku.

– Na początku miałam wrażenie, że to jest kolejny wymagający wykładowca. Ale tak nie było, bo nikt z wymagających wykładowców nie powodował takiego obezwładniającego strachu – mówi Aleksandra.

– To nie była osoba, która brała kogoś na bok i mówiła „ty – bezpośrednio – jesteś taki a taki” tylko to szło w eter. Wystarczyło, że czegoś się nie zrozumiało na wykładzie, to zawsze było, że „kiedyś student był mądry, kiedyś student był dla uniwersytetu, a teraz to uniwersytet jest dla studenta”. I że to jest upadek uniwersytetu, że studenci są głupi i ona „nie ma czasu na pierdoły” – opowiada Marta.

– Często pokazywała, że jej nie dorównujemy, że co my robimy na studiach – mówi Oliwia. – Jesteśmy „głupie studenty”. Padało: „Ty durna babo. Tam się nie nadajesz” – dodaje inna studentka. – Dziewczyny mówiły, że zwraca się do nich „idiotko”, „debilko”. Mnogość tych doświadczeń, które do mnie docierały, była przerażająca – zaznacza Olga.

– Pani profesor nie można zarzucić braku wiedzy. Zakres merytoryczny ma bardzo dobry, natomiast ma bardzo niskie kompetencje społeczne. Wiele osób mówi, że jest wymagającą profesor, tymczasem można być wymagającym, a jednak mieć szacunek do drugiego człowieka, którego ona po prostu nie miała – wspomina Ewa, była studentka Uniwersytetu Gdańskiego.

„Nie byłem świadkiem tych rozmów”

Zmiana pokoleniowa spowodowała, że dziś młodzi ludzie oczekują innego typu relacji. Relacji opartej na partnerstwie, komforcie nauki i wzajemnym szacunku. Ich zdaniem zabrakło tego podczas zajęć z profesor na wydziale nauk społecznych Uniwersytetu Gdańskiego.

O to, czy profesor zwracała się do studentów „debile” czy „idioci”, zapytaliśmy dziekana wydziału. – Nie wiem, nie byłem świadkiem tych rozmów. Z tego co wiadomo i co ustaliła komisja dyscyplinarna, tego typu stwierdzenia nie padły. Mamy do czynienia trochę z sytuacją – słowo przeciwko słowu. Niektóre rzeczy trudno jest udowodnić, tylko i wyłącznie na podstawie tego, że ktoś komuś coś powiedział na ucho, a potem jak przyszło co, do czego, to nie zawsze ktoś był w stanie pod tymi zeznaniami się podpisać – mówi prof. Michał Harciarek.

Czy na Uniwersytecie Gdańskim był mobbing? – Z tego, co wiem, to nie było – dodaje prof. Harciarek.

„To jest mobbing”

– Poronienie, wielokrotne powtarzane „wymiotuję” przed egzaminem czy kontaktem z panią profesor, „trudno odpowiadać mi na pytania, bo chce mi się płakać”. To są ewidentnie zachowania wywołane bardzo dużym lękiem. Mobbing ma na celu zastraszanie. Ma na celu albo wywołuje zastraszanie. To są dowody bardzo wysokiego poziomu lęku – uważa psychoterapeuta Mirosława Kolmaga-Białobrzeska. I dodaje: – Druga rzecz, to same wypowiedzi „debilu”, „zamknij się, bo się pogrążasz i dla wszystkich będzie lepiej”. To są wszystko słowa, które mają znamiona pogardy, czyli obniżenia poczucia własnej wartości. Dla mnie to jest ewidentnie mobbing.

Profesorka, której studenci zarzucają między innymi mobbing, nie chciała wystąpić przed kamerą. Stanowczo zaprzecza stawianym jej zarzutom i twierdzi, że sprawa miała duży wpływ na stan jej zdrowia.
– Ona uważa, że to jest nieprawda – mówi prof. Harciarek.
Kiedy profesor może wrócić na uczelnię?
– To będzie zależało od jej stanu zdrowia, trudno mi powiedzieć – dodaje dziekan.

Studenci czują się zawiedzeni. – Musiałoby dojść do tragedii, żeby uczelnia w końcu miała twardy dowód, że faktycznie mamy do czynienia z przemocą psychiczną. To nie jest siniak, przemoc fizyczna, gdzie idzie się na obdukcję i jest dowód w sprawie. Przemoc psychiczna może być niewerbalna. Bardzo trudno ją udowodnić, tym bardziej, jeżeli mamy do czynienia z profesor jeden na jeden i nie mamy nagrań z tych spotkań – mówi Olga.

Czemu studenci nie nagrywali spotkań? – Wydaje mi się, że wpadliśmy w pułapkę, że tak już jest na tej uczelni. I chyba czuliśmy się na straconej pozycji. Nie czuliśmy, że ktokolwiek by nas traktował nas poważnie – przypuszcza jedna ze studentek. – Myślę, że wszyscy się bali. Bali się, że te nagrania mogą zostać wykorzystane jakoś przez profesor, że może nas oskarżyć o jakąś kradzież własności intelektualnej. Baliśmy się nagrywać – przyznaje Olga.

– Nie chciałbym nikogo zniechęcać do walki o swoje prawa w sytuacji, w której pojawia się mobbing, ale uczulam, że jest to trudna batalia. Wszystkim osobom, które mierzą się z mobbingiem radziłbym, że zanim zdecydują się na ten krok, to niech zgromadzą jak najwięcej dowodów, które w sposób przekonujący będą w stanie ukazać to, czego się doświadczyło. To zwiększa szansę na wygraną – zwraca uwagę adwokat Piotr Kaszewiak.

– Mieliśmy być uczeni na wrażliwych, empatycznych pedagogów. Używać nowego słownictwa, że nie mówi się „upośledzony”, a „osoba z niepełnosprawnością intelektualną”, a na wykładzie słyszeliśmy, że my jesteśmy upośledzeni – przytacza jedna ze studentek.

„To bohaterki”

Profesor, poproszona o odniesienie się do zarzutów na piśmie, podkreśliła, że sprawa została przez uczelnię umorzona, natomiast studenci, angażując media, chcą wpłynąć na wynik złożonego przez nich odwołania. Ufa, że sprawa zostanie rozstrzygnięta w sposób obiektywny i sprawiedliwy, bo nie naruszyła ona przepisów, ani norm etycznych.

– Jeżeli taką skargę składa wiele osób i jest to skarga wielorocznikowa. I to są cytaty, za którymi, jak sobie wyobrażam, mogą stanąć autorzy, to naprawdę z punktu widzenia władz uczelni trzeba mieć dużą chęć zamknięcia oczu, żeby nie wziąć tego pod uwagę – mówi psychoterapeuta Mirosława Kolmaga-Białobrzeska.

– To bohaterki. W trakcie kiedy jeszcze studiują, miały nie tylko odwagę zaryzykować swój wynik czy egzaminy, ale miały jeszcze dostatecznie dużo energii, żeby pójść i przekonać innych do złożenia międzyrocznikowej skargi. Wielka rzecz. Mam nadzieję, ze nie spotka je za to żadna kara – dodaje Kolmaga-Białobrzeska.

– Skończyłam studia kilka lat temu, a kiedy teraz o tym rozmawiam, to pocą mi się ręce. Tak bardzo byłam wtedy tym przerażona, że poważnie rozważałam rzucenie studiów. Bałam się, że po raz kolejny zostanę upokorzona na forum – mówi była studentka.

– Płakały nie tylko osoby, które dostały najniższe oceny, które ledwo coś zaliczyły. Płakały również osoby, które dostawały piątki. Wielu wykładowców komunikowało nam, że widziało studentki, które wychodziły z pokoju pani profesor bądź siedziały pod pokojem i płakały. To był powszechnie znany wszystkim widok – mówi Olga.

Odsunięcie profesor

Władze uczelni błyskawicznie zareagowały na złożoną przez studentów skargę. Profesor została odsunięta od prowadzenia zajęć, powołano specjalną komisję wyjaśniającą, przed którą przesłuchano ponad 200 studentów. Dopatrzono się pewnych nieprawidłowości w postępowaniu pani profesor, ale nie stwierdzono w jej działaniach mobbingu. Na decyzję rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Gdańskiego studenci złożyli zażalenie.

– Decyzja czasami może się nie podobać, natomiast jest coś takiego jak domniemanie niewinności – winę trzeba udowodnić. Zdaniem komisji to za mało na mobbing – zaznacza prof. Michał Harciarek.

– Oczywiście uczelnia może powiedzieć, że to jest za mało. Ale dla mnie jest to zamykanie oczu na coś, co na uczelni pedagogicznej nie powinno mieć miejsca – podkreśla Kolmaga-Białobrzeska. I dodaje: – To jest stawanie za interesem jednej osoby, która być może przyczyniła się do rozwoju uczelni, ma zasługi czy pracowała wiele lat, nie wiem, ale jest to kosztem wpływu na życie, postawy wielu ludzi, którzy potem tę pedagogikę będą nieśli dalej.

– Pani profesor jest blisko wieku emerytalnego. Nie ma co iść z armatą na mrówkę. Nikt nie chce publicznego linczu, nikt nie chce zniszczyć jej spokojnego życia. Chciałabym, żeby były jasne konsekwencje takich rzeczy, żeby pokazać, że tak nie ma prawa być. Z niczyjej strony – mówi jedna ze studentek.