Mija miesiąc od zabójstwa dziennikarza. Dlaczego nie wystawiono listu gończego?!

Paweł został bestialsko zakłuty nożem podczas spotkania z kobietą. Podejrzany uciekł za granicę. Od zabójstwa mija miesiąc, a sprawcy wciąż nie można skutecznie ścigać. Jak to możliwe?

– Bystry, wszechstronny, jego pasją był sport – mówi o synu Lech Kiliański. Paweł Kiliański był najmłodszy z trojga dzieci pana Leszka. Kilka lat temu przeprowadził się z rodzinnych Katowic do Gdańska, gdzie jako reporter współtworzył pomorską redakcję programu Dzień Dobry TVN.
– Paweł był cudowny, był nie tylko serdecznym przyjacielem, ale dbał o nas. Czasami czułem się z nim jak z dobrym wujkiem, czasami jak z przyjacielem, czasami jak z bratem – mówi Łukasz Zagórski, dziennikarz Dzień Dobry TVN.

– To był człowiek otwarty na ludzi, kochający ludzi i ludzie też go kochali – podkreśla Agata Zjawińska, dziennikarka Dzień Dobry TVN.

Partnerka

– Paweł był atrakcyjnym chłopakiem, miał powodzenie i nie stronił od kontaktów. Chodziliśmy na wesela i wszystkie ciocie pytały, kiedy Paweł się żeni. Sam powoli mówił, że chciałby znaleźć stałą osobę, do wspólnego życia – mówi Beata Górkiewicz, siostra Pawła.

Od kilku miesięcy w życiu Pawła była kobieta, której nie zdążył przedstawić rodzinie. 32-letnia Ewelina w grudniu wyprowadziła się z córką od męża i próbowała na nowo ułożyć sobie życie. W ostatni weekend marca Paweł i Ewelina chcieli wspólnie spędzić wieczór. – Po 17 przyjechał pociągiem z Gdańska, poczęstowałem go obiadem i wyszedł. Podjechał czarny samochód, kobieta wyszła, siadła po stronie pasażera, a Paweł siadł za kierownicę i odjechali – opowiada ojciec Pawła.

Dziś wiemy, że Paweł i Ewelina pojechali do Będzina na galę bokserską połączoną z koncertem. Potem wrócili do Katowic i zatrzymali samochód w ustronnym miejscu, niedaleko domu taty Pawła, tuż obok stadionu piłkarskiego. Właśnie tam rozegrał się dramat. W pewnym momencie do auta podszedł mężczyzna w bawełnianej czapce. Otworzył drzwi od strony kierowcy i od razu zaatakował Pawła nożem. Ten wyskoczył i próbował się bronić, ale sprawca wciąż wbijał w jego ciało nóż. Następnie mężczyzna uciekł.

Udało nam się dotrzeć do partnerki Pawła, która opisała nam dramatyczne chwile tuż po ataku. Kobieta nie zgodziła się jednak na rozmowę przed kamerą. – Mam straszne ubytki w pamięci jeśli chodzi o to zdarzenie. Pamiętam moment, kiedy usiadłam już za kierownicę, na krótko przed tym, jak zaczęliśmy uciekać. Ale nie wiem, jak znalazłam się w tym samochodzie, bo najpierw wybiegłam z samochodu. Nie potrafiłam odblokować telefonu, bo cały był zalany krwią i za nic nie chciał się odblokować, żebym mogła wezwać jakąś pomoc – mówiła.

Kobieta, z ciężko rannym Pawłem na tylnej kanapie, ruszyła w stronę siedziby katowickiego pogotowia. – Niezwłocznie podjęliśmy akcję reanimacyjną. Niestety ze względu na skalę, czyli ilość i rozległość urazów, które posiadał ten młody człowiek, akcja zakończyła się niepowodzeniem – mówi ratownik medyczny Marcin Nadolny. I dodaje: – Pracując ponad 20 lat w tym zawodzie, nie spotkałem się z taką brutalnością i takim morderstwem. Okazało się, że zabójca zadał Pawłowi blisko 50 ciosów nożem, na ratunek nie było szans.

– Dowiedziałam się o tym od siostry rano, jak przyszła to zaczęłyśmy krzyczeć. Krzyczeć z rozpaczy. Że to jest nieprawda, albo, że to nie powinna być prawda – mówi Beata Górkiewicz. Policja ustaliła, że Pawła zabił zazdrosny mąż pani Eweliny. Kobieta, niedługo przed zdarzeniem,
powiedziała mu, że do niego nie wróci i poinformowała o złożeniu pozwu o rozwód. Wtedy Kamil Ż., z pomocą kolegi podłożył pod auto żony nadajnik GPS, dzięki któremu znał miejsce spotkania pary. W momencie ataku było ciemno, pani Ewelina nie wiedziała kim jest napastnik. A męża rozpoznała dopiero na nagraniu z monitoringu.

– W tym wszystkim najgorsze jest to, że absolutnie nie spodziewałam się czegoś takiego. Paweł był na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w moim życiu, zwłaszcza jeśli chodzi o mój rozwód. Był pierwszą osobą, która wiedziała o wszystkim. O każdym telefonie mojego męża do mnie.
Spodziewałam się, że on może nie chcieć dać mi spokoju, bo mąż absolutnie nie chciał rozwodu. Ale bardziej spodziewałam się tego, że będzie mnie dręczył telefonami, czy będzie nachodził, natomiast, nigdy w życiu, nawet przez sekundę nie spodziewałam się, że może dojść do czegoś
takiego – mówiła w rozmowie z Uwagą! partnerka Pawła.

Sąd

Kilka godzin po zabójstwie Kamil Ż. uciekł do rodziny w Niemczech. Gdy ojciec mężczyzny pojechał tam, by namówić syna na oddanie się w ręce policji, ten znowu uciekł. Sposobem na schwytanie zabójcy jest wydanie listu gończego i Europejskiego Nakazu Aresztowania, ale decyzję w tej
sprawie musi podjąć sąd.

– 1 kwietnia zgromadziliśmy dowody, które pozwoliły na podjęcie decyzji o przedstawieniu zarzutów karnych Kamilowi Ż. Tego samego dnia prokurator wystąpił do Sądu Rejonowego w Chorzowie z wnioskiem o jego tymczasowe aresztowanie. Mieliśmy nadzieję, że ten wniosek zostanie rozpoznany tego samego dnia. Niestety, decyzją chorzowskiego prezesa sądu ta sprawa będzie rozpoznana w trybie zwyczajnym. Wiemy, że termin rozpoznania został wyznaczony na 9 maja, czyli ponad miesiąc – mówi Cezary Golik z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie.

– Sąd stoi na stanowisku, że musi dokonać prawidłowego zawiadomienia podejrzanego o terminie posiedzenia, dając mu możliwość udziału w tym posiedzeniu. Warunki obiegu poczty, przewidując możliwość dwukrotnej awizacji korespondencji, doprowadziły do ustalenia tej daty właśnie na 9 maja – dodaje prokurator Cezary Golik.

Jak to możliwe, że sąd chce wzywać pocztą mężczyznę, który dawno uciekł z kraju? Chorzowski sąd uważa, że w prawie istnieje luka i nie można pominąć kuriozalnej procedury związanej z wysyłaniem wezwań pocztą. Ale większość polskich sądów stosuje w takich przypadkach, przez analogię, przepis, który mówi, że w przypadkach nie cierpiących zwłoki można wzywać osoby telefonicznie lub w inny, stosowny sposób.

Szybką ścieżkę aresztowania przestępców, którzy uciekli z miejsca zbrodni, polskie sądy stosują powszechnie. Jednym z najbardziej znanych zabójców ściganych błyskawicznie poza granicami Polski był Kajetan P., który zamordował i poćwiartował w Warszawie młodą nauczycielkę języka włoskiego. Po zaledwie kilku dniach złapano go na Malcie.

Zdaniem chorzowskiej prokuratury, gdyby procedura w wypadku śmierci Pawła wyglądała podobnie, to byłaby duża szansa na ujęcie podejrzanego. – Byłby wydany list gończy, jego wizerunek byłby opublikowany w mediach. Prawdopodobnie byłyby działania związane z Europejskim Nakazem Aresztowania. Te środki prawne dawałyby dużo większą szansę na to, aby podejrzany został zatrzymany – mówi prokurator Cezary Golik.

Wiceprezes Sądu Rejonowego w Chorzowie umówiła się z nami na spotkanie przed kamerą, ale później je odwołała, odpowiadając na nasze pytania wyłącznie na piśmie. Zapytaliśmy m.in. kto poniesie odpowiedzialność, jeżeli sprawca, którego teraz nikt nie ściga ucieknie ze strefy Schengen, co znacznie utrudni jego schwytanie. Dowiedzieliśmy się, że wiceprezes nie jest w stanie odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie.

W rozmowie telefonicznej zapytaliśmy wiceprezes sądu, dlaczego sąd w Chorzowie ma inne zdanie na temat stosowania przepisów niż duża część sądów w kraju. Sędzia Aneta Obara-Maciejowska odparła, że nie ma pojęcia. Na pytanie, kto ma mieć takie pojęcie, sędzia powiedziała, że od oceny działań sądu rejonowego jest sąd odwoławczy. Tyle tylko, że od wyznaczenia daty posiedzenia odwołać się nie można.

– W przeszłości miała miejsce podobna sytuacja, około trzy lata temu, na terenie miasta Chorzowa miał miejsce czyn o charakterze pedofilskim. Wystąpiliśmy do sądu z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie tej osoby. I oczekiwaliśmy 42 dni – przywołuje Cezary Golik.

– Nie wyobrażam sobie, co w tej sytuacji czuje rodzina. W nas jest bunt i gniew. Bardzo byśmy chcieli, żeby dokonała się sprawiedliwość. Każdy z nas niejako czuje się oszukany przez system. Mija miesiąc od śmierci Pawła i nie wydarza się nic – mówi Agata Zjawińska.