Groźby i zdewastowany salon fryzjerski. Mimo zarzutów, sąd nie uwzględnił wniosku o areszt

Groźby, zdewastowany salon fryzjerski i spalony samochód… Pani Anna jest przekonana, że stoi za tym jej były partner. Mężczyzna zaprzecza. Mimo zarzutów stawianych przez prokuratora, sąd nie uwzględnił wniosku do zastosowania aresztu tymczasowego wobec podejrzanego. Kobieta i jej rodzina żyją w strachu.

– Zadzwoniła do mnie koleżanka, że miałam włamanie i mam zdewastowany cały salon. Wszystkie meble poprzewracane, wszystkie lustra porozbijane. Ściany mokre od wylanej cieczy – opowiada pani Anna.

Mimo że na monitoringu twarz napastnika demolującego salon kosmetyczny jest zakryta, kobieta rozpoznała widocznego na filmie mężczyznę. Uważa, że to jej były partner.

– Będąc z kimś przez półtora roku, człowiek jest w stanie rozpoznać, jak partner się porusza, jak stawia stopy, jaka jest jego gestykulacja, jaki jest jego chód, ruch całego ciała – tłumaczy pani Anna. I dodaje: – Nie sądziłam, że może się posunąć aż do takiego czynu.

Od miłości do konfliktu

– Na początku znajomości Tomasz B. wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Poznałam go, kiedy przyszedł do mojego salonu, żeby się ogolić. Był bardzo szarmancki. Za każdym razem, jak przychodził, to całował mnie w rękę, później zaczął przynosić mi wina. Niejednokrotnie przyjeżdżał do salonu z kwiatami. W końcu stworzyliśmy związek. Zamieszkaliśmy razem. Piękna bajka trwała półtora roku – mówi pani Anna.

Konflikt byłych partnerów trwa od wielu miesięcy. W przeszłości Tomasz B. trafił do aresztu pod zarzutem znęcania się nad partnerką oraz jej córką.

– Zmiana między nami nastąpiła, kiedy mu się przeciwstawiłam. Nie pozwoliłam, by stosował wszelkiego rodzaju używki i zaczął się koszmar. Przeszkadzała mu chociażby źle odłożona łyżeczka. Od tego wszczynały się awantury. Przechodziło do rzucania różnymi naczyniami o ściany, dochodziło do dewastacji domu, a później do rękoczynów – opowiada kobieta.

Po pięciu miesiącach aresztu Tomasz B. wyszedł na wolność. Pani Anna uwierzyła w składane obietnice poprawy byłego partnera.

– Kiedy opuścił areszt, poprosił o spotkanie. Wróciliśmy do siebie. Twierdził, że siedząc w więzieniu, zrozumiał swoje błędy. Że nie wyobraża sobie życia beze mnie, bez córki. Uwierzyłam w to. Zamieszkaliśmy razem. Po dwóch tygodniach czar prysł. Znowu wróciła agresja i już tego wszystkiego nie wytrzymałam. Zadałam sobie pytanie, co się jeszcze musi stać, żebym w końcu zdecydowała się od niego odejść – mówi kobieta.

Zarzuty

– Tomaszowi B. przedstawiono w toku postępowania sześć zarzutów. To są zarzuty zniszczenia mienia, kierowania gróźb karalnych, znęcania się oraz uporczywego nękania – wymienia Jakub Siegień z Prokuratury Rejonowej w Poznaniu. I dodaje: – Prokurator skierował wobec podejrzanego Tomasza B. wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania, który nie został uwzględniony przez sąd.

Tomasz B. czuje się niewinny, odpiera wszelkie zarzuty dotyczące przemocy. Mężczyzna zaprosił nas na rozmowę, podczas której obciążył swoją byłą partnerkę.

– [Do aresztu trafiłem – red.] z powodu nieporozumień z moją byłą partnerką – przekonuje.

– To jest wszystko nieprawda. Nie było żadnego pobicia, a zeznała, że była kopana po głowie i plecach… nie ma czegoś takiego na obdukcji. Ja jej w ogóle nie pobiłem, to jest kłamstwo i jest to wymyślone – twierdzi.

– Wymyśliła to, żeby pozbawić mnie majątku. Ona jest oszustką matrymonialną. Po miesiącu przepisywałem już na nią dom. Byłem strasznie w niej zakochany. Ale Ania jest dla mnie niezrównoważona. Kłamstwa, które wyszły w tej sprawie… miałem w areszcie próbę samobójczą, po czterech dniach pobytu. Podciąłem sobie żyły, tak mocno, że ledwo zostałem uratowany. Dla mnie, że do czegoś takiego się posunę przez kobietę… nie myślałem, że coś takiego mnie czeka – dodaje Tomasz B.

Tymczasem konflikt eskaluje. Ofiarami gróźb stali się także rodzice kobiety. W ich kierunku również kierowane były groźby ze strony Tomasza B.

– Groził, że nas spali. Że nas maczetą porąbie. Od córki słyszałem, że była cały czas zastraszana. Wiem od wnuczki, bo była naocznym świadkiem, nieraz widziała, znęcał się nad nią również psychicznie. Na jej oczach palił jej zabawki. Jej maskotki, laleczki, mówiąc, że już jest za duża, żeby się tym bawić, że powinna pomyśleć o narkotykach – przywołuje ojciec pani Anny.

– Wysyłał pisma, na przykład do szkoły mojej córki albo Izby Rzemieślniczej i opieki społecznej. Pisał, na przykład, że nie płacę składek ZUS. Że za te pieniądze kupuję narkotyki, po to, żeby upajać uczniów [w salonie fryzjerskim – red.] narkotykami, żeby mieli lepszą wydolność do pracy. A do szkoły córki napisał pismo, że jestem kobietą lekkich obyczajów, a salon kosmetyczny to jest przykrywka, że jest to dom publiczny – przywołuje kobieta.

– Co działo się w tym salonie? Ania pod wpływem narkotyków obsługiwała klientów. Wielokrotnie zwracałem jej uwagę, że zrobi komuś krzywdę – mówi Tomasz B. w rozmowie z reporterką Uwagi!

Czy mężczyzna również zażywał narkotyki?

– Z Anną, tylko Anną.

Jak mężczyzna komentuje to, że pani Annie zniszczono zakład i spalono samochód?

– Mam z nią konflikt, jak zobaczyłem to, to wiedziałem, że będę miał kolejny zarzut. Ja nic Ani nie zrobiłem. Napisałem do niej list, że nic jej złego nie życzę – twierdzi.

– Moim zdaniem jest to typowy konflikt pomiędzy osobami, które zakończyły wspólne życie. Tam się pojawiają sprawy majątkowe, tam się pojawiają smutki, wzajemne zarzuty i tak naprawdę takie jest podłoże tej sprawy – tłumaczy Krystian Bojanowski, pełnomocnik Tomasza B.

A prokuratorskie zarzuty?

– Pamiętajmy, że dopóki sąd nie wyda prawomocnego wyroku, każdy podejrzany, czy też oskarżony, jest osobą niewinną – przekonuje Krystian Bojanowski.

Bez tymczasowego aresztu

Mimo kolejnych zarzutów związanych ze zniszczeniem salonu, Tomasz B. pozostaje na wolności. Sąd nie dał wiary zaprezentowanym materiałom z monitoringu.

– Przesłanką, która miała uzasadniać zastosowanie tymczasowego aresztowania, miał być fakt postawienia podejrzanemu kolejnego zarzutu, chodzi o uszkodzenie mienia i przestępstwo tak zwanego nękania. Zebrany materiał dowodowy nie wskazuje na duże prawdopodobieństwo sprawstwa podejrzanego, dlatego sąd uznał, że nowy czynnik nie został dostatecznie uprawdopodobniony i dlatego nie zastosował tymczasowego aresztowania – tłumaczy Aleksander Brzozowski, rzecznik ds. karnych, sędzia Sądu Okręgowego w Poznaniu.

A monitoring?

– Zapis ten jest na tyle niewyraźny, że nie pozwala na jednoznaczne zweryfikowanie sprawcy – zaznacza sędzia Brzozowski.

– Cały czas to powtarzał, że ją zniszczy, spali i całą naszą rodzinę. Wszyscy się boją. Skąd mamy wiedzieć, co się stanie? Jak już się tyle stało, no to, co jeszcze później się może stać? – pyta ojciec pani Anny.