Autobus z dziećmi wjechał na zamknięty przejazd kolejowy. “Przeraziły mnie poglądy niektórych osób”

Szkolny autobus z dziećmi wjechał na zamknięty przejazd kolejowy tuż przed pędzącym pociągiem. Jak to możliwe, że śmiertelnie niebezpieczną decyzję podjął zawodowy kierowca i opiekunka dzieci, jednocześnie nauczycielka?

Dębe Wielkie to niewielka miejscowość pod Mińskiem Mazowieckim. O 13.30 spod tamtejszej szkoły podstawowej wyruszył autobus, by zawieźć dzieci do oddalonych o kilka kilometrów Górek. Niewiele później pojazd dojechał do przejazdu kolejowego międzynarodowej trasy E20. Pociągi na tej linii poruszają się z prędkością nawet 160 km/h.

Ku zdziwieniu osób, czekających przed szlabanami, autobus po kilku minutach przejechał z dziećmi przez zamknięty przejazd, wymijając powoli szlabany.

– Kierujący ominął jedną rogatkę i przejechał przez torowisko. Wyjechał obok drugiej rogatki, wjeżdżając na drugi pas ruchu. Było to poprzedzone wyjściem z autokaru opiekunki dzieci. Oceniła ona, że żaden pociąg nie nadjeżdża i nie zachodzi żadne niebezpieczeństwo dla takiego manewru. Przekazała swoje spostrzeżenia kierowcy, który zdecydował się na ten ryzykowny zabieg – opowiada Marek Sęktas, prokurator rejonowy z Mińsku Mazowieckim.

– Nie chciało mi się w to wierzyć, aczkolwiek jak spytałem syna, to okazało się, że jechał w tym autobusie i wyszło na to, że to jest prawda. Totalna nieodpowiedzialność. Dla mnie to coś nieprawdopodobnego, że taką rzecz zrobił zawodowy kierowca. Z tego autokaru nic by nie zostało – mówi pan Krzysztof, rodzic jednego z uczniów.

– Przeraziły mnie poglądy niektórych osób, rodziców też, a nawet niektórych nauczycieli. Poglądy, że winny jest tylko kierowca i o co jest cały dramat robiony, bo nic się przecież nie stało. Dzięki Bogu się nie stało – dodaje mężczyzna.

Niecałe dwie minuty później, w ekspresowym tempie, nadjechał pociąg dalekobieżny. Początkowo nikt nie zareagował na to, co się stało, a karygodna decyzja kierowcy i opiekunki wyszła na jaw dopiero po opublikowaniu nagrania.

– Niestety, dowiedziałem się o tym dzień po całym incydencie. Niestety, bo moglibyśmy dużo wcześniej zareagować. W związku z tym następnego dnia ten sam kierowca prowadził autobus – mówi Krzysztof Kalinowski, wójt gminy Dębe Wielkie.

– Jakiekolwiek usprawiedliwianie takiego manewru, jaki podjął kierowca autobusu, dyktowane jest ewidentnym brakiem wyobraźni i ewidentnym brakiem odpowiedzialności za dzieci – podkreśla prokurator rejonowy.

„Opiekunka dzieci kursowych”

W autobusie było dwadzieścioro dzieci. Patrzyły z niedowierzaniem, co robi kierowca i ich nauczycielka oddelegowana do opieki nad dziećmi w autobusie. Kobieta z ponad dwudziestoletnim stażem jest też wychowawcą klasy. Co na to dyrektorka szkoły?

– Sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca, jest niedopuszczalna. Kierowca podjął decyzję, której nigdy nie powinien podjąć – mówi Renata Osica-Duszczyk, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Szarych Szeregów w Górkach. Ale dodaje: – Trzeba rozróżnić dwie sprawy. Nie możemy mówić o nauczycielce w chwili, kiedy pani opiekunka wykonywała działania opiekunki autobusu szkolnego. Nauczycielem jest w szkole. Natomiast w tym czasie była opiekunką dzieci kursowych.

Czyli to była już inna osoba?

– To jest ta sama osoba, posiadająca dwie umowy – z Kodeksu pracy i z Karty nauczyciela. W tym czasie obowiązywała ją umowa zlecenie – twierdzi Renata Osica-Duszczyk. I dodaje: – Rozmawiałam z nią. Jest bardzo przejęta i poruszona, jest pod opieką psychologa. Jest jej trudno, bo nigdy wobec tej pani nie było żadnych zarzutów, nie było żadnej trudnej sytuacji.

Dyrektorka dodaje, że opiekunka pozostaje nauczycielką w jej szkole.

– Jest pracownikiem i nigdy nie została z tej funkcji zwolniona. Decyzja przekroczenia przejazdu była decyzją kierowcy, a nie pani nauczycielki. Ona za to nie ponosi odpowiedzialności.
A jej wpływ na decyzję o przejeździe przez zamknięte rogatki?

– O tym niech zdecyduje prokurator i sąd – ucina Osica-Duszczyk.

Wiele osób za narażenie życia dzieci obwinia tylko kierowcę, a broni nauczycielkę, bo „nic się nie stało”. Dla części mieszkańców przejeżdżanie przez zamknięty przejazd to norma. I tłumaczą, że nie widać było pociągu albo, że system się zacina.

Wystarczyła chwila obecności ekipy Uwagi! przy przejeździe, by na naszych oczach przez szlabany, tuż przed pociągiem, przejechało dwóch rowerzystów.

Kierowca

Zawodowy kierowca z kilkudziesięcioletnim stażem został odsunięty od pracy. Właściciel firmy przewozowej nie chciał rozmawiać przed kamerą, mówiąc naszemu reporterowi, żebyśmy znaleźli większy problem. Prokuratura szykuje zarzuty pod kątem sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym.

– Siła uderzenia pociągu odpowiada mniej więcej tej, jakbyśmy naszym samochodem przejechali puszkę po napoju. Jak wyjmiemy puszkę spod kół, to będzie zmiażdżona. Siła uderzenia pociągu wgniata samochód między słupy trakcyjne i wlecze kilkaset metrów po torach – mówi Włodzimierz Kiełczyński, dyrektor biura bezpieczeństwa PKP PLK S.A.

Statystyki są przerażające, dziennie na zamknięte przejazdy wjeżdża w Polsce średnio 15 samochodów. W ubiegłym roku w prawie 200 takich wypadkach zginęło 49 osób.

– Zwykle kierowcy, którzy wjeżdżają na przejazdy, tłumaczą to albo pośpiechem, albo tym, że zwykle nie jeżdżą tam pociągi i że pewnie szlaban zamknięto przez pomyłkę, albo tym, że jak widzą, że pociąg nie nadjeżdża, to jeszcze zdążą – mówi psycholog transportu dr Ewa Odachowska-Rogalska z Instytutu Transportu Samochodowego.

– Kierowcy przeceniają swoje umiejętności i doświadczenie. Ignorują przepisy i dochodzimy do sytuacji, kiedy następuje zderzenie – uważa Marek Nitkowski, prezes Kolei Wielkopolskich.

– Tylne siedzenie w samochodzie, albo jak w tym wypadku – siedzenia w autokarze, to tak naprawdę przedszkole ruchu drogowego. Dzieci w ten sposób się uczą, bo nie uczą się tylko przez to, kiedy mówimy, jak mają robić, ale przez to, jak my sami się zachowujemy. Miejmy nadzieję, że w tym wypadku będzie to przestroga, jak nie należy robić, a nie nauka tego, jak należy postępować – mówi dr Ewa Odachowska-Rogalska.

– Jak rozmawiałem z sąsiadami, to ich dzieci mówiły, że będą teraz bały się jeździć autokarem. To chyba nie po to ma być ten autokar, by dzieci przeżywały traumę. Trzeba uświadamiać, by gdzieś taka sytuacja nie miała miejsca w Polsce, bo na tym przejeździe nie podejrzewam, by się to powtórzyło – kończy pan Krzysztof.