10 zgonów po dopalaczach. Zatrzymany “diler śmierci”

Pod koniec lipca w Łodzi i Bełchatowie po zażyciu dopalaczy zmarło 10 osób. – Takiej sytuacji, kiedy pojawiają się zgony w takiej liczbie jeszcze nie mieliśmy. Wiedzieliśmy, że na łódzkim, czarnym rynku pojawił się jakiś środek, jakaś mieszanka, która okazywała się dla zażywających śmiertelna – mówi mł. insp. Joanna Kącka. I zaznacza. – Ludzi, którzy wprowadzają dopalacze do obiegu nazywam wprost „dilerami śmierci”.

Naszej ekipie, jako jedynej udało się uczestniczyć w zatrzymaniach dilerów. Za działania odpowiadała specjalnie powołana grupa policjantów. – Chcemy doprowadzić do zatrzymania osoby, która może posiadać broń palną, dlatego musimy zachować szczególną ostrożność. Wykorzystamy funkcjonariuszy z pododdziału antyterrorystycznego – mówił podczas odprawy jeden z policjantów. Już w trakcie odprawy cześć policjantów ze specgrupy obserwowała dilera. Policjanci chcieli zatrzymać mężczyznę na gorącym uczynku.

Udało nam się filmować całą akcję. Najpierw samochód dilera zatrzymał na jednym z łódzkich parkingów. W pewnym momencie do auta wsiadł mężczyzna. Po chwili wyszedł z samochodu. Był to klient. Obu mężczyzn zatrzymali antyterroryści.

Znaleziono dopalacze i narkotyki. Diler miał przy sobie około 20 działek. Zdaniem policji mogła być to ilość tylko na jeden wyjazd. Próbowaliśmy porozmawiać z człowiekiem, który kupił dopalacze. Ten sam przyznał, że jego z powodu zażycia lub wypalenia tych substancji w szpitalu na oddziale intensywnej terapii przebywa jego kolega.

– Wie, że znajomi są na OIOMI-e, a jednak przychodzi kupić. Czasami to wygląda jakby ten OIOM to była reklama, że dobry środek. Nie mogę tego zrozumieć – mówi jeden z policjantów. Dilerzy zazwyczaj sami nie zażywają dopalaczy. – Bardzo często twierdzą, że „tego g… nie tkną”. Żeby sprawdzić zazwyczaj kogoś wykorzystują. To osoba uzależniona, która ma okazję za darmo wziąć coś „fajnego”. I taka osoba sprawdza, jakość, czy to jest słabe, czy dobre – mówi nam policjant.

Często dopalacze powstają chałupniczą metodą. – Ktoś siedzi, weźmie łyżeczkę z jednej miseczki, dwie łyżeczki z drugiej miseczki, drugi raz się pomyli i weźmie odwrotny skład. Za każdym razem skład takiego woreczka jest inny. W danej serii mogą być różne składy – mówi policjant.

Odkąd w województwie łódzkim zaczęła działać specjalna grupa policjantów aresztowano prawie 20 „dilerów śmierci”. Przerażające jest to, że śmierć 10 osób nie odstrasza kupujących i nadal jest zapotrzebowanie na dopalacze.

– To jest może trudne do zrozumienia, ale ci ludzi uważają, że jeśli po dopalaczach są poważne dolegliwości zdrowotne, to uważają, że to jest dobry towar, że nikt ich nie oszukał. Dla nich jest najważniejsze, że ten środek działa – mówi policjant.

Młodsza inspektor Joanna Kącka przyznaje, że czasem w policjantach pracujących przy sprawach dopalaczy rodzi się gniew. – I czasem smutek, bo nie ma nic gorszego niż powiadomić matkę, że jej dziecko zmarło, zostało znalezione na jakiejś melinie w pobliżu dopalaczy – mówi. Jak wyglądały dopalacze, które spowodowały serię zgonów w Łodzi i Bełchatowie? – Przypuszczamy, że to różne dopalacze wymieszane lub skonfigurowane w podobny sposób. Może to być proszek, może to być kryształ, może to być masa plastyczna. Trwają czynności celem ustalenia, co tak dokładnie znajdowało się w tych dopalaczach i która substancja spowodowała takie nagłe zgony – mówi policjant.

Dzień po zatrzymaniu pierwszego dilera na parkingu jednego z centrum handlowych w Łodzi miało dojść do kolejnej transakcji. Policjanci podejrzewali, że diler, na którego polują sprzedaje dopalacze, który przypominają plastelinę. Udało nam się sfilmować zatrzymanie mężczyzny.

– Miał dopalacz w formie plasteliny, wyglądem przypominający środek, który powodował wcześniej zgony w Łodzi i Bełchatowie – mówi jeden z policjantów. Zatrzymany 40-letni mężczyzna jest byłym terapeutą od uzależnień. Na co dzień dowoził dopalacze do klientów. Jak inni dilerzy ogłaszał się w internacie. W jego samochodzie policjanci znaleźli gotowe do sprzedaży dopalacze.

W mieszkaniu, które wynajmował policjanci znaleźli trzy kilogramy dopalacza w formie plasteliny. Mężczyzna przyznał się, że sam miesza chemikalia, które kupił przez internet z zagranicy. Nie jest chemikiem. To co stworzył testował na sobie. – Wytworzenie jednej działki to był koszt kilku złotych, potem mężczyzna przedawał to za 50 zł za gram. Na pytanie, co to jest, nie był w stanie odpowiedzieć. Tak naprawdę nie wiedział, co sprzedaje. Nie znał stężenia, mieszał to w misce rękami i nie wiedział, co robi – opowiada policjant.

Policja podkreśla, że dopalacze o tej samej nazwie, a nawet pochodzące z jednej serii mogą różnić się składem. – To nie jest jak kiedyś. Teraz nie ma żadnych laboratoriów. Dopalacze powstają w warunkach domowych, gdzie często jest brud i smród – mówi jeden z policjantów. – Nigdy nie ma pewności, czy po zażyciu lub wypaleniu tego nie nastąpi zgon – dodaje mł. insp. Joanna Kącka.

Trzecia transakcja, którą udało nam się sfilmować odbyła się w centrum Łodzi. Dopalacze sprzedała młoda kobieta, której chłopak wcześniej handlował narkotykami. Mężczyzna w tym czasie wolał pograć w gry komputerowe i nie wyszedł z mieszkania podczas transakcji. Ponieważ klient kupił dopalacze jeszcze przed wejściem nowej ustawy został wypuszczony i nic mu nie grozi, ale wedle obowiązującego dzisiaj prawa trafiłby za kraty.